Autor Wątek: Powtórka z geografii Polski czyli Korona Gór i Depresji Planety PL.  (Przeczytany 36350 razy)

Offline Mężczyzna maper

  • Wiadomości: 1680
  • Miasto: Straszyn
  • Na forum od: 15.02.2016
Maper czuje miętę do krossa level b7 najwyraźniej;)
No cóż... "mam rower górski i zostanie rowerem górskim".

To o czym wówczas pisałem to była chyba jednorazowa wpadka, bo nie słyszałem później, by były jakieś masowe awarie ich sprzętu.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Rozważania rurkowe przywołały mi mojego kumpla i jego porady (co prawda) gmolowe ale jak ktoś lubi rzeźbić i chciałby sobie sam wymodzić wg własnych potrzeb - bagażnik ideał, to na pewno mu się ten artykuł przyda a niejednego od prób odwiedzie:D
http://www.ttcm.iq.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=73&Itemid=37

Kumpel ów przerabiał mi w Golfie 2 (wg mojego pomysłu) zawieszenie przednie na potrzeby pamirskiej wycieczki (drugi zawieszenie tylne) i był to majstersztyk:)



Tak się Wiesiek ładnie prezentował, że gdańska policja urządzała sobie na niego polowania (taki się znany zrobił). Nie, że od razu mandat ale oglądanie dziwolonga, bo jeszcze cały popisany podpisami różnymi ze świata był (i dalej jest).

Może jego (kumpla) namówię na zrobienie "autorskiego" bagażnika ale musiałbym gdzieś konkretnie pojechać, by chłop miał motywację a nie, żebym latał z nim (bagażnikiem) dookoła komina.
Kumpel, to też niebylektojaki, bo brał czynny udział w słynnej, pierwszej pamirskiej ekspedycji motocyklowej w Pamir w 2006-tym roku. To dzięki niemu de facto i ja się tam znalazłem w 2007.
Były to czasy prawdziwe, nie to, co teraz. Wtedy człowiek naprawdę nie wiedział, w co się pakuje.
Dzisiaj internet, to jak hurtownia piw z całego świata. Chcesz coś egzotycznego? Żaden problem.

Kiedy składałem swój "podpis" na wyłupanej skale, żadnego członka tego forum jeszcze w tym miejscu nie było przede mną. Dzisiaj zliczyć bym ich nie potrafił.
Rozmarzyłem się a ma być o sakwach:D

Oko mierzę na Wozinskiego. Miałem już z nimi do czynienia, kiedy z kumplem śmigaliśmy po obu stronach Puszczy Białowieskiej. Jak przystało na Białoruś, przygotowałem na ekskursję MWW3.



Pożyczyłem je wtedy od innego kumpla i nie miałem o nich złego zdania. To zestaw z linku:
https://allegro.pl/oferta/wozinsky-torba-sakwa-rowerowa-na-bagaznik-na-rower-10429410206
Cena dobra tylko trochę za duże jak na to, co mnie po głowie lata ale mocno rozważam.


Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Liedl sprzedaje je pod marką Fischer i oczywiście o 40% drożej;
https://allegro.pl/oferta/torba-boczna-rowerowa-na-bagaznik-kurier-13282558415?utm_feed=aa34192d-eee2-4419-9a9a-de66b9dfae24&utm_term=test&utm_source=google&utm_medium=cpc&utm_campaign=_uzsd_sport_rowery-akc_pla_pmax&ev_campaign_id=17967208976&gclid=Cj0KCQjw_r6hBhDdARIsAMIDhV95m5FfqbKQ6JXGLO8flKWMXZCxbC86r4PrLy55zmg3P68dYv6p-IQaAgn5EALw_wcB#product-reviews
Szkoda, że nie stacjonarnie, bo bym organoleptycznie obwąchał.
Otake sakwy się mnie rozchodzi ma tył. Dokładnie taka pojemność i kształt.

Dywagacje z rogami podsunęły mi pomysł by jakieś najtańsze, dłuższe rzeczone wykorzystać nie jako oparcie dla rąk ale tak je ustawić by stanowiły oparcie dla worka na kierownicę. Taki pseudo stelaż. Jeszcze worek na ramę (pod rurę) i jestem w domu. Za worek na kierownicę może robić torba wozinsky - podsiodlowy o ile mi jej wymiar przypasi. Jeżeli mi namiot zmieści się na ramie, to nie potrzebuję torby. Waży 2,7kg więc to byłoby idealne miejsce dla niego.

Wczoraj się pomierzyłem ale przyszedł mi do czajnika lepszy pomysł. W końcu tyle lat spędziłem na AWF i moi koledzy z lat studiów są dzisiaj doktorami i profesorami. Zwłaszcza jeden jest asem i specem od biomechaniki:)
Kumpela szefuje odnowie biologicznej. Może oddam się w ich ręce, oczywista budżetowo - za flaszkę dobrego bimbru:D
Na razie się sam pomierzyłem i dokonałem zmian w ustawieniach zgódnie z podstawową wiedzą fitingu (czy jak się to nazywa). Pan Witkus nie protestował a Baronową już zaciera pośladki. Właśnie kończę kawę drugą i ponieważ pogoda jak drut bez słońca, to jest to idealny moment, by sprawdzić ile f-cznie jest cienia w cieniu domów podcieniowych. Mam je praktycznie wszystkie zjechane rowerowo wcześniej ale Redzisław nie zna tematu.
Sprawdzę przy okazji jak się jajka święci na Żuławach Gdańskich.



Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Pamiętajjmy.... Zawsze, ale to zawsze, nawet w największej depresji...

... -  perły przed wieprze.

Dzisiaj pękła pierwsza setka km od lat. I to przy wmordewindzie na powrocie.
Obecne ustawienia Redzisława są ok. Sztycę pod Panem Witkusem powinienem wymienić na wyprofilowaną, by móc jeszcze cofnąć siodełko.


Alleluja i do przodu!
Wesołych Świąt!
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Na Żuławach ludzie żyją na poziomie.











Różne bywają poziomy w ramach poziomu.




Poziom podcieniowy.













Ale koło...

...jest krzywe.

Spinam się do Historii Prawdziwej Żuław.

Zwiastun:


Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Ale zanim, to o zimie będzie.
Dokłądniej o zimie przełomu lat 1828/29, która była preludium do najbardziej niszczycielskiej powodzi w dziejach Gdańska.
Zima zaczęła się w listopadzie 1828. W drugiej połowie grudnia (dokładnie 18-28 grudnia) doszło do gwałtownych i obfitych deszczów w górnym i środkowym biegu Wisły. Stan wód podniósł się znacząco przy jednoczesnych mrozach w biegu dolnym. 30 grudnia mrozy osiągnęły temperaturę -30 stopni.
Gwałtowność oziębienia była tak wielka, że na Zatoce Gdańskiej zamarzła falująca tafla wody. Po Wiśle można było chodzić, zresztą po Zatoce również – aż do Płw. Helskiego. Nastąpiła seria bardzo niskich temperatur i obfitych śniegów. Wtedy jeszcze nikt się nie przejmował, bo nie była to pierwsza taka zima, ale z czasem zaczęły płynąć pierwsze sygnały zaniepokojenia od strony mieszkańców Żuław.

Najstarsi mieszkańcy pamiętali skutki zapchania lodem koryta Wisły w roku 1784 i 1786. Przez cały ten okres od ok. 1784 do 1830 trwało tzw. minimum Daltona, czyli mała epoka lodowa. Zresztą Karol X Gustaw ze swoimi podbojami też trafił na minimum, ale Maundera. Nie brakuje głosów dzisiaj, że współczesne ocieplenie to nic innego, jak wychodzenie z epoki lodowej, która trwa od średniowiecza (mniej więcej 1300 rok). W skali wieku Wszechświata 700 lat to naprawdę mało.

Wracając jednak do zimy 1828/29, to spokojnie można było przejechać Zatokę Botnicką z Finlandii do Sztokholmu. Pokrywa lodu na Wiśle przekraczała 95 cm, dochodząc nawet 1,20 m. Do 26 marca można było ją przekraczać ciężkimi wozami, a po Zalewie Wiślanym jeździć do połowy kwietnia.
Najpierw ocieplenie ogarnęło górny bieg Wisły. 21 marca w okolicy Krakowa ruszyły pierwsze lody. 26 marca na Dolnej Wiśle nastąpiły ulewne deszcze, ale pokrywa lodu jeszcze 1 kwietnia dochodziła do jednego metra.

Wkrótce nastąpił bardzo szybki przybór wody w Wiśle z powodu wzrostu spływu topniejących mas. 3 kwietnia ruszyły lody koło Warszawy zwiększając napór na wody dolnej Wisły. Tu jednak lody ruszyły dopiero 6 kwietnia i to tylko do Białej Góry.
Nogat stał (na Nogacie dopiero 13 kwietnia). Stało także drugie ramię Wisły. Na odcinku od Torunia do Tczewa wały zostały przerwane w 77 miejscach na łącznej długości 7600 m. Niektóre odcinki wałów zostały doszczętnie rozmyte. 5 kwietnia lód zniszczył drewniany most w Toruniu.

Na 774 km Wisły, czyli w pobliżu bydgoskiego Fordonu utworzył się wielki zator lodowy, który doprowadził do przerwania prawego wału Wisły w 40 miejscach na odcinku 2,6 km. Kolejny zator pojawił się na 822 km na Nizinie Chełmińskiej i 6 kwietnia przerwał wał w wielu miejscach.
W zasadzie przerwania wału szły wraz z ruszającą krą. 8 kwietnia zator utworzył się koło Białej Góry. Stan wody w Białej Górze wynosił 10,49 m ponad średni poziom morza, tj. tylko 1,2 m poniżej ówczesnej korony wałów. Lody ruszyły, ale w nocy zawiał północno-wschodni orkan, który spiętrzył wodę o dodatkowe 2,5-4 m.
W tej sytuacji musiało dojść do przelania się wody ponad koronę. Doprowadziło to do przerwania wału o 4 nad ranem dokładnie na wysokości Ptaszników i w pobliżu Giemlic. Długość wyrwy wynosiła 375 m. Wiele potencjalnych wyrw udało się opanować, ale tej nie. Obraz dolnej Wisły musiał być i straszny, i niesamowity.
Było to jedno wielkie rozlewisko, z którego wystawały czubki drzew i pojedyncze dachy domów. Ginęło bydło, zniszczeniu ulegały zapasy zimowe, pasze i całe domostwa. Niektóre wsie były zmywane w całości z powierzchni ziemi. Nie było jak się chować w domach. A to wszystko było tylko preludium do tego, co wydarzyło się w Gdańsku i na Żuławach.

W Ptsznikach 9 kwietnia 1829 r. doszło do przerwania wału i wody ruszyły na Gdańsk. Czoło fali powodziowej szło prosto na Trutnowy.  Woda z Wisły wlewała się z natężeniem ok. 1300 m3/sek. I wlewała się tak do 18 kwietnia, wypełniając prawie całkowicie pojemność Żuław Gdańskich (ok. miliard m3). O 8 rano fala dotarła do Trutnowych, a pod wieczór do Gdańska. Trzeba pamiętać, że woda szła nie tylko przez Żuławy, ale również samą Wisłą z prędkością przepływu 2200m3/s (za Gdańską Głową).
Ogólnie Wisła przed Nogatem miała przepływ 10700m3/s. Za Nogatem, ale przed Szkarpawą 6800 m3/s. Nogat 3900 m3/s, a Szkarpawa 3300 m3/s. Mieszkańcy Gdańska tej nocy 9/10 kwietnia nie spali.



Powyższa mapka Jerzego Makowskiego pokazuje miejsca P1 i P2 przerwania wałów. Strzałki u góry pokazują kierunek przemieszczania się fali żuławskiej. Punkt P3 nad Wiśliną to miejsce, gdzie doszło do przerwania kolejnego wału.
Stan wody osiągnął 4,30 m ponad średni poziom morza, tj. ok. 0,96 m ponad koronę wału. To oznaczało, że doszło do pięknego i przerażającego zjawiska, podczas którego woda z rozlewiska powodziowego przelewała się poprzez koronę do Wisły, czyli do rzeki, którą w Ptasznikach opuściła, co oznaczało potężny wir. To stało się w nocy 11/12 kwietnia.
Punkt P4 to miejsce nad jeziorem Zaspa, w Brzeźnie, gdzie 13 kwietnia masy wody przerwały wydmy, by spłynąć do Bałtyku. Od jeziora do morza powstało efemeryczne koryto. Wydawać by się mogło z tego prostego schematu, że powódź ominęła Gdańsk. Nic bardziej mylnego. W mieście rozgrywała się tragedia.

W nocy z 10 na 11 kwietnia poziom wody w Gdańsku wzrósł jeszcze o 0,89 m. Okolice Motławy i Raduni były zalane aż po dachy domów, Długie Ogrody stały w wodzie o wysokości 1 m, całe Dolne Miasto kąpało się do wysokości drugiego piętra, zaś Neptun na Długim Targu został prawdziwym władcą morza wyłaniającym się z wody.
Trzeba było opróżnić dolne kondygnacje spichrzów, ale prawdziwy dramat był ze składami drewna, które spływając potężnym nurtem uszkadzały urządzenia portowe i częściowo zatopione budynki. Z wielkim wysiłkiem udało się to opanować. Na domiar złego 11 kwietnia cały dzień trwała śnieżyca. Kulminacja stanu wody osiągnięta została 11 kwietnia o godz. 17.

Na Ołowiance było to 3,36 m ponad średni poziom morza (mierzony w Amsterdamie – Morze Północne, taki był punkt odniesienia), czyli o 0,78 m wyżej niż w 1775 r. Można powiedzieć, że szczęśliwie woda znalazła ujście do Bałtyku, bo rozlałaby się jeszcze szerzej, jednak cała ta fala musiała przejść przez ówczesny Gdańsk.
Woda wdzierała się przez przerwane wały żuławskie aż do 18 kwietnia. Właściwie oprócz Wisły i Motławy, które wystąpiły z brzegów, przez Żuławy Gdańskie i miasto płynęła druga Wisła.

Obecny przepływ Wisły to ok. 1000 m3/sek. Wówczas płynęło 1300, a właściwym korytem 2200. W okolicach Płoni, gdzie powstał wir, stan wody osiągnął 4,30 m ponad średni poziom morza. Wszystkie domostwa na Stogach zostały zniszczone. 12 kwietnia ok. 20 w Wisłoujściu poleciał pierwszy dom, przez noc dalszych 17, rano 13 kwietnia kolejne 2; zostały 63, które trzeba było rozebrać. W Wisłoujściu woda sięgała 1 m, mieszkańcy schowali się w twierdzy. 

Poniższy rysunek przedstawia kierunek odpływu wody powodziowej.



Główna Wisła, że tak powiem, niosła 10 razy więcej wody niż obecnie, nawet Szkarpawa 3 razy więcej niż Wisła obecnie. Strzałki na poniższym schemacie pokazują przerwany wał. Zniszczenia miasta byłyby mniejsze, gdyby dokonano większej liczby przerwań wałów wzdłuż Wisły Gdańskiej. Za brak takich decyzji urzędnicy gdańscy zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Do tego szalał orkan od morza z prędkością 200 km/h.
Wały są zwodnicze. Chronią przed małą powodzią czy podtopieniem, przy dużej w przypadku przerwania rzucają ten żywioł w jedno miejsce. Dają także złudzenie bezpieczeństwa, bo z reguły zaraz za wałem osiedlają się ludzie. Okazuje się, że wtedy lepsze jest szerokie rozlanie się rzeki i osiedlanie się poza terenem zalewowym.

Powódź z roku 1829 zalała na Żuławach 47 wsi, tj. 340 km2 zamieszkałych przez ok. 16 700 ludzi. 11 000 straciło dach nad głową (dwie trzecie). Zginęło 30 osób i 6000 dorosłych zwierząt hodowlanych oraz cały drobny inwentarz żywy. Nie było ani jednej kury pod Gdańskiem. Przepadła pasza i żywność. Można było zapomnieć o uprawach w sezonie wiosenno-letnim, doszło do wielkiego zapiaszczenia Żuław.
Straty w ludziach byłyby większe, ale mieszkańcy Żuław z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie wiadomość o powodzi z 1542 r., kiedy zginęło 5000 ludzi i od tamtego czasu trzymali łódki przy swoich domach. Jeszcze po ostatniej wojnie można było znaleźć domy z kółkami do mocowania łódek. Łódki musiały być trzy: jedna dla domowników, druga dla zwierząt, trzecia dla sąsiada...

Woda w Gdańsku stała dwa tygodnie. Koncertujący wówczas w Berlinie skrzypek Nicolo Paganini przeznaczył swoje dochody dla poszkodowanych – „Łzy nieszczęśliwych zostaną osuszone wtedy dopiero, gdy przenikną one do wszystkich serc”.


Całość artykułu mojej koleżanki dostępna pod linkiem:
https://www.gdanskstrefa.com/najwieksza-powodz-w-dziejach-gdanska/

Zwraca ona uwagę w nim jeszcze znaki wielkiej wody i inne kwestie,np. czy możemy spać spokojnie?

Tymczasem,
jak to z tymi Żuławami drzewiej, tak naprawdę było...?
Ano przed wiekami teren Żuław porastały borylasy, stanowiące zwartą knieję. Wisła nie dochodziła do morza, tworząc rozległe, nieprzebyte bagna... Uchodziła do Zalewu, naturalnym przekopem (definicja pani Kidawy-Błońskiej) do...czasu.
Otóż wszyscy wiemy, że w górach jest mniej tlenu a na depresjach? Oczywiście... Zalega on tam w nieckach. Dobrze wiedzą o tym zmechanizowani rolnicy z Żuław, których sprzęt zasilany paliwem, zużywa go ogromne ilości ale na Żuławach - wyraźnie mniej.

I co z tym tlenem...? Ano przyszedło takie lato przed wiekami wieków, kiedy poziom Wisły wyraźnie spadł. Proces ten trwał latami. Dzisiaj o tym cisza, bo w trakcie tamtego "globalnego ocieplenia" na Żuławach zalegały ogromne ilości tlenu.
No i najdeszedł ten dzień... Pierwszej, największej znanej katastrofy w dziejach Żuław... Pierdolnął piorun.
To, co się wydarzyło obserwujemy dzisiaj w warunkach laboratoryjnych, by kontrolować proces spalenia. Wtedy takiego laboratorium przyroda nie posiadała. Cała knieja poszła z dymem w ciągu jednego dnia! Prawdziwa apokalipsa...

Na wiele lat z Żuław zniknął tlen. Przyroda się już nie odbudowała w pierwotnym jej stanie nigdy. Z czasem tlen znowu zaczął napływać a z nim Wisła rozlewać. Nie rozlewała się jednak tak, by powstrzymywać nieustające pożary. Tym razem wszelkiego rodzaju traw. Obszar wydawał się nie do zamieszkania.
Wtedy do akcji wszedeł Konrad Mazowiecki. Oni tam na Mazowszu mieli podobny problem tylko w znacznie mniejszej skali. Otóż sprowadził on na Mazowsze pierwszych strażaków. Zawód ten nie był w tamten wówczas znany. Ludzie radzili sobie  w sposób spontaniczny, mało zorganizowany jednak. Niszę ten opanował niemiecki zakon. Do dzisiaj widoczna jest po nich spuścizna pod postacią znaku towarowego Pogotowia Ratunkowego.

Potocznie, z racji tego znaku nazywano ich Krzyżakami. Czemu znak ten zawłaszczyło Pogotowie a nie Straż Pożarna...? To kwestia zwykłej... korupcji ale zaraz do tego dojdziemy.
Otóż kiedy pojawili się Krzyżacy liczba pożarów na Mazowszu drastycznie spadła. To znaczy pożarów niekontrolowanycvh. Krzyżacy pełnili swoją rolę znakomicie. Fama o nich dotarła na Żuławy.
W tamtym czasie te opanowali Prusowie. Żyli oni w ciągłym strachu przed ogniem, którego bai się jak ognia. Do dzisiaj w gusłach funkcjonuje wyraz: zaprószenie ognia. Straszy się nimi dzieci, kiedy pierwszy raz chwytają zapałki do rąk.

Wraz z Wisłą na Żuławy dotarła fama o wspaniałych strażakach. Prusowie założyli więc związek Truso, taki można by napisać dzisiejszy klub sportowy i zaczęli podkupywać Mazowieckiemu zawodników. Na początku pojedyńczych, z czasem coraz więcej. Tak powstała m.in. Lechia Gdańsk. Prusowie płacili rybą i bobrami. Interes szedł a tyle dobrze, że sami Krzyżacy na początku  utworzyli mały burg, nazwany potem Malbork.
Dominacja Krzyżaków rozpoczęła się, gdy wprowadzili oni powszechny zakaz palenia ale... tylko po to, by w Malborku wypromować swoją markę, znaną dzisiaj pod szyldem: Marloboro.

Krzyżacy stworzyli własną, silna pożarniczą ligę. Powstały znakomite kluby a przy nich ośrodki szkoleniowe we wspomnianym Malborku ale też w Elblągu i w Tczewie. Te trzy kluby to była liga mistrzów. Funkcjonowały też mniejsze jak wspomniany przeze mnie ośrodek krzyżacki w Grabinie Zameczek.
Ale najbardziej znane były, amatorskie (tylko z nazwy), w istocie jednak najemne, ochotnicze osady. Na wzór dzisiejszych kajakowych. Skupione były one w specjalnie do tego celu budowanych przybytkach z charakterystycznym podcieniem. Z czasem pełniły one podwójną funkcję. Główną - jako miejsce postojowe dla fur. Zwyczaj praktykowany do dzisiaj.



Druga, to funkcja ochronna, kiedy Żuławy zalane są słońcem. Nie ma się wtedy gdzie przed nim schronić a te...

...mając w czterech krzyżackie zakazy potrafi latem palić solidnie.

Zakaz palenia wspomniany, pokutuje we krwi Zuławian (spadkobierców czasów minionych) do dzisiaj. Jest to atawistyczny strach przed ogniem. Nie przed wodą, przed ogniem.
I tu zaczyna się moja historia wycieczki...

Jeżeli cofniemy się do artykułu Ani Pisarskiej, spojrzymy na pierwszą mapę p. Makowskiego, zauważymy jedno z miejsc przerwania wałów powodziowych. Miało to miejsce na wysokości wsi Trutnowy.
Otóż pojechałem tam, by na miejscu sprawdzić, jak się sprawy mają. Zlądowałem w Trutnowach.
Zaparkowałem pod znanym, krzyżackim domem...



...i poszedłem zaciągnąć języka.




Tak jest najprościej ale...


...w tym konkretnym przypadku dosiadłem Redzisława i...


...ruszyłem ku zabudowie gospodarczej.

W zabudowie owej...

...dokładniej na podwórzu...

...życie płynęło w te w wielkosobotnie popołudnie leniwie, jak wody Motławy nieopodal.
Vis a vis, po drugiej stronie brukowanej drogi i kanału melioracyjnego - boisko. Tu zapewne szkolili się przyszli strażacy, dbając o kondycję fizyczną.
Zauroczyło mnie miejsce... Podprowadzony śpiewem skowronka zaparkowałem przy malej wiacie dla kibiców.



Wiedziałem, że w tak cudnych okolicznościach pokontempluję historię.
Przywołam obraz raz jeszcze...

...obraz pereł.

I kiedy tak sobie perły delektuję, żar pod wieprzami wzniecając nagle wpada na sportowy majdan dwóch jegomościów z gatunku raczej nie szlachty wiślanej a parobków bliżej:
- Co tu kurwa palisz?!

Faktycznie, zapomniałem o żuławskiej traumie ale nie dał się ja, tym pozdrowieniem z rusztu mego rezygnować.
- A i ja waćpanom Wesołych Świąt życzę! Cieszy mnie ta spontaniczność wasza i gościnność wylewna jak niegdysiejsze powodzie. Zawsze to warto przywitać się z wędrowcem najpierw, szczególnie w Wielką Sobotę - dzień złożenia Jezusa do grobu, o zdrowie zapytać i pobyt umilić. Waszmościowie jak widzę tradycji się trzymacie godnie, zwłaszcza, że i wiek seniorski gościa docenić potraficie.
Zapraszam więc na świąteczny poczęstunek. Akurat trzy kiełbaski, więc po jednej na głowę.
Tu szczerym gestem i przyjaznym uśmiechem ów gest wykonałem...

W obu waćpanów jakby ten piorun sprzed wieków strzelił.
- Aaaa... Wzajemnie... Wesołych Świąt... Bo my tak...
Ależ proszę. Kiełbaski muszą jednakowoż jeszcze chwilę dojść.
Na to ten drugi:
- To może piwko jeszcze, bo widać skończyło się a pan szanowny pewnie chętnie...
Ależ oczywiście, takiemu zaproszeniu nie odmówię! mam nadzieję, ze nie kłopot?
- Ależ skąd! Wtóruje drugi. Może naszej białej  w rewanżu pan skosztuje?

No cóż...
To taka świąteczna... bujda na resorach:D
Ale przy okazji "przewodnik" jak tu się zachować, kiedy w kogoś niepotrzebnie piorun strzeli.

P.S.
Trochę o prawdziwej historii Żuław znajdziecie tutaj (wspominana również stronka):
https://zulawy.infopl.info/region/historia-zulaw-wislanych
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Pytanie rowerowe, bardziej jako wariant niekoniecznie alternatywny. Taka opcja na lepszą pozycję do turystyki.
Zostaję przednie koło bez zmian, tylne zmiana na 27,5 + opona 2,2.
Dodam tylko, że dokonałem korekty wynikającej z pomiarów i już moja pozycja się poprawiła. W sobotę stricte z baronową na Panie Witkusie spędziłem relatywnie dużo czasu. Z hacjendy wystartowałem po 11tej w południe, wróciłem po 22giej.
Że zmian po pomiarach siodełko poszło w dół ponad 2cm. Nie ustawiałem kierownicy ale z rowerem dostałem proste gripy i na nich pojeżdżę teraz,.
Na ten moment jednak, to pierwsze. Co sądzicie o takiej podmianie tylnego koła, w kontekście rowera na dłuższe wycieczki?

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Na koniec Świąt Zmartwychwstania trochę o cudach a nie bajaniu.

Jest taki gatunek wędrowca, który opisując swoją drogę nie musi się trzymać czasu obecnego. Może spokojnie pisać o czymś, co nie miało jeszcze miejsca, bo pewnym jest, że jeżeli się to komuś przytrafi, to na pewno jemu.
Jakie więc to ma znaczenie?
Czytajcie i cieszcie się zawsze szczęśliwym finałem. Bo dopóki ów wędrowiec pisze, to jego i wasza przygoda trwa.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Wybrałem moich faworytów osobistego bajpakingu.
Torba na kierownicę 10l:
https://allegro.pl/oferta/torba-na-kierownice-rowerowa-z-przodu-wodoodporny-10635271911
Lub:
https://allegro.pl/oferta/sakwa-torba-rowerowa-na-kierownice-dry-bag-9l-xl-10876169623
lub:
https://allegro.pl/oferta/wodoodporna-torba-rowerowa-worek-10l-zr23-13410798021
By torba nie latała jak Żyd po przewodach hamulcowych, ku rozwadze zmierzam do zakupu jakiś tanich, lekkich i długich rogów (poniżej 30zl do kupienia), które założone między mostkiem a klamkami będą robiły za prosty ekstra wspornik.

Torba pod ramę 10l:
https://allegro.pl/oferta/sakwa-rowerowa-trojkatna-torba-pod-rame-na-rower-13359234503
ta zasadniczo nie ma konkurencji.

Worek 10/15l:
https://allegro.pl/oferta/worek-wodoodporny-wodoszczelny-torba-na-kajak-10l-10618770395
lub:
https://allegro.pl/oferta/worek-wodoszczelny-wodoodporny-torba-plecak-15l-12327058984

Jeszcze kwestią otwartą pozostają lekkie sakwy na tył. Diluje nimi Liedl i Auchan m.in. I w tym drugim może uda mi się je organoleptycznie obmacać. Taupulin to dość trwały materiał.
https://allegro.pl/oferta/torba-rowerowa-na-bagaznik-boczna-sakwa-rowerowa-9911229116
Kwestia trwałości zapięć.
Tu lepsza alternatywa ale ciut za duże dla mnie (trochę za ciężkie) - odpowiednik meridy:
https://allegro.pl/oferta/l-brno-torba-rowerowa-sakwa-na-bagaznik-boczna-13182651423
Te wiersz wyżej ważą połowę mniej
Mam już bagażnik więc nie potrzebuję torby podsiodłowej.

Jeszcze jakiś pierdolnik na ramę na zupełnie podręczne fanty i będę zbajpakingowany.
Oczywista wszystko, co wstawiłem jest dostępne na ali za połowę ceny.

Stricte rzecz biorąc jakiejś specjalnej torby na kierownicę też nie potrzebuję, bo zastąpić może worek mocowany taśmami. Zwłaszcza, kiedy na kierownicy wyląduje namiot, sam w sobie mający worek.



Akurat mój namiot pójdzie w odstawkę, podobnie jak śpiwór (na tego rodzaju wyjazdy), który zastąpi jakiś używany puch, który można wyhaczyć w dobrej cenie a da się go skompresować i wrzucić np. na kierownicę (zachowując komfort kilku minusów).

P.S.
Czepiając się moich obręczy, to mają one szerokość 19mm i jak sobie teraz doczytuję o oponach, to zasadniczo taka obręcz powinna przyjąć oponę do 50mm szerokości a w specyfikacji fabrycznej roweru Kross włożył na nie 2,1 cala. ja docelowo myślę o 2,25 i takie zaczynam mieć mieszane uczucia. No, ale fabryka chyba wie lepiej...
Obręcze:     WTB STP i19 29" Tubeless Ready
Opony:       Schwalbe Rapid Rob 29"x2.1"
« Ostatnia zmiana: 12 Kwi 2023, 10:16 Darek Elwood »
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Że Świnoujścia do Koło koło brzegu,
droga nie była krótka.
A po dwóch dobach...

Moja wnuczka śpiewa oryginał doskonale ja zaś przy okazji szkolenia zaliczyłem częściowy powrót zaliczając po drodze dwa mezoregionu. Od stawy u Świnu ujścia do ujścia Parsęty. Tym razem w trybie TdPL z kulminacjami i przy okazji depresjami.
2,5 doby zmagania się z wmordewindem i deszczem ale pogodę ducha zapewnił Wszechmocny przy okazji obrządku wschodniego. Było dziko i nielegalne, dlatego było dziko. Na początku drogi stanęly mi sparowane... płazy, na końcu 18 nauczyciel w tym tylko jedna w-fu. W środku było Martwe.
Ostrzegano mnie...



Wtedy wydawało mi się to śmieszne... Wtedy.
I nie sugeruje że się faktem, że to na krańcu Pobrzeża Słowińskiego miało miejsce, bo na jego drugim...
Ochłonę... Opiszę.
« Ostatnia zmiana: 17 Kwi 2023, 07:35 Darek Elwood »
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Do Świnoujścia jechałem na szkolenie.

Już na początku były problemy...


Nie jest tak łatwo wydostać się z Gdańska.

Ale potem poszedło z górki. Zabraliśmy potrzebne fanty...


...i...


...w drogę.

Szkolenie:


Jego finał:


Po szkoleniu przepackung na Redzisława i pożegnanie miejsca pracy.



Świnoujście pięknym miastem jest ale o 12:13 w południe nie było. Smagał je deszcz. Z miejsca szkolenia do Stawy Młyny - punktu nawigacyjnego na końcu kei przy ujściu Świny było rzut kapturem.



Dojeżdżając do stawy zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Pierwsza, ze Świnoujście nie ma nic wspólnego ze świniami, drugie: północno-wschodni wiatr jest klasycznym wmordewindem, bez żadnych wariacji kierunkowych. Centralnie w ryj...
Sama stawa była wiatrakiem przy okazji i stoi tu ponoć od 150 lat. Mieliła nie ziarno ale berety niemieckich rybaków, którzy traktowali ją jako SPA.
https://przewodnikpokolobrzegu.pl/stawa-mlyny-swinoujscie/

No więc po przyrodniczo-historycznych ablucjach udaliśmy się w zaprzyjaźnionym (zwanym już wam) gronie na prom. Akurat na przeciw Świny ujściu. Przystanie promowe są dwie. Jedna, do której zmierzam - dla świnoujścian. Druga dla Polaków.
Z drugiej musieliśmy skorzystać, by dostać się na Uznam. Na tej wyspie (jak sama nazwa wskazuje) uznaje się wszystkich za Niemców, bo mało kto tam mówi po polsku. Drugi język, to ukraiński. Polacy są mniejszością.
Pod apartamentowcem zapytał się mnie Niemiec, czy tu (plac, gdzie własnie dostaliśmy kwit od SM) można zaparkować?
- Ja! Kein Problem! Schoenen Wochenende. Odpowiedziałem w eśtdojczu z niemieckiego drajeku.

Pogoda była tak piękna, że postanowiłem opuścić Uznam jak najrychlej, bez zwiedzania starówki. Miałem z nią do czynienia praktycznie cały czas. Średnia wieku szwendających się tu Niemców, to 60 lat. Jak mówi mój niemiecki przewodnik ze śląskimi papierami:
- Niemców powoli już nie stać na Niemcy ale jeszcze stać na Polskę.

Ze Świnoujścia do Kołobrzegu towarzyszyły mi inwestycje developerskie i język niemiecki W istocie coś okropnego... Panie Rosiewicz, f-cznie tu przy dziecku tylko po niemiecku a gdzie te polskie witaminy...? Tyje nam społeczeństwo na potęgę, tak im się unia podoba.
Radykalna prawica pieje o Ukraińcach ale nic o Niemcach, dla których chyba głównie się tu inwestuje.





I co...? Już jestem wrednym nacjonalistą?:)
Zapamiętnijcie raz na jutro. Najgorszy nacjonalista, to biedny nacjonalista. Produkuje ich bogata lewica. To zapamiętnijcie raz na wczoraj.

Ja docieram na prom dla lokalnych Niemców, bo mam... rower. Motocykiel też robi z ciebie cudzoziemca. Auto nie. Z autem wio na południe.
Ledwo odbiliśmy od lewego brzegu a już na czołówkę idziemy...



Wydostać się stąd jak najszybciej!
Plan jest prosty. Do brzegu i brzegiem do Kołobrzegu. Koła me toczą się po Półwyspie Przytorskim - mikreoregionie z kulminacją 19m!. To pierwszy cel poza brzegiem. Ale do brzegu się nie da. Na początku Międzyzdrojskiego lasu stoi polskie wojsko i żąda ode mnie przepustki, znaczy chwilowo zamknęli dostęp do szlaku dookoła Zalewu Szczecińskiego, do Bałtyku.
No więc w strugach deszczu jadę drogą nr 3 w budowie w otoczeniu TIRów, aut i innych itepe. Na rogatkach Przytóra wbijam w końcu do lasu. Tu w mordewind łagodnieje ale górę tego mikreregionu trza zdobyć, bo idealnie po drodze jest. jakby nie byłą, to też ale jest.


Nie na szlaku.



Wypada mi te całe 19 m.n.p.m...

...tutaj.



Mam trochę problemów z napędem. Kaseta brudna, przystaję by sprawdzić naciąg linki w otoczeniu dawnych fortyfikacji PRLowskich albo i niemieckich jeszcze. Stąd mieliśmy rzut  atomem w Niemców o rzut grzybem.



Odkładam temat na biwak, bo deszcz i piasek tu rządzą ale jest cisza i spokój. Tuż przed Międzyzdrojami wracam na szlak.



Mamy weekend, to znaczy Wochenedne. Pogoda pod psem ale ludzi trochę zjechało. Ja tylko na chwilę zaparkowałem między...

...Łapickim i Komorowską zapragnąwszy...

...jak najszybciej się stąd wydostać.
Jestem w Wolińskim Parku Narodowym a tu nic nie można. Czeka mnie trochę wspinaczki więc wbijam się drogą wojewódzką do parkingu przy Gosaniu. Trochę zależy mi na czasie.
Gosań zdobywam o 15.16.


Czuję się jak zdobywcy Nordkapu ale... nie znajdziemy wyższego klifu w PL.

Teraz pora na Grzywacz.
Muszę się cofnąć pod górkę, gdzie widziałem szlaban i dawno już nie używany "wjazd" do lasu. Nic dziwnego... to w końcu WPN i poza małą ilością dostępnych szlaków, praktycznie nic tu nie można.
Wszystkie drogi prowadzące "dokąś" objęte są zakazem wjazdu, a i tak kończy jakieś ogrodzenie. Głównie oddziałów Parku.
Uznałem siebie za mało inwazyjnego w otoczenie i przeniosłem rower przez szlaban.


Muszę przyznać, że cisza (od czasu do czasu słychać przejeżdżające krajówką auta) i mgielny klimat robią swoje. Oddycham mgłą pełnymi ustami i piersią.

Pchamy się...

...i delektujemy.


O 15:46 melduję się na szczycie najwyższej góry mezoregionu Uznam-Wolin.




Na Grzywaczu namaszczenie.


Tu faktycznie rządzi przyroda. Odbiera, co jej cierpliwie i niech tak zostanie, byle nie dla Niemców.

Z dzisiejszej perspektywy trochę żałuję, że nie puściłem bokiem czarny szlak w Wisełce ale to mogłoby być już o tę jedną godzinę za późno a trudność szlaku nie do oszacowania. Jest objazd tego szlaku (w sensie skrót) ale oczywiście "zadrutowany". Drugie, to miałem już problemy z napędem i nie chciałem ciorać łańcucha i kasety za bardzo.
Za rezerwatem Nadmorskiego Boru Storczykowego wbiłem w las, objeżdżając Międzywodzie ścieżką wzdłuż wydm.


Miejscami wymagające podłoże.

Celem dojechać w okolice Dziwnowa i gdzieś tam przybiwaczyć, robiąc wcześniej podstawowe zaopatrzenie. Padło na Martwą Dziwną. O ile plaża na całym odcinku protected area, wstęp wzbroniony a jak już dostęp to raczej nie najlepsze miejsce do biwakowania. Poza tym wiatr nad morzem chwilami sztormowy więc z rozbijaniem na dziko w przelotnych opadach, to karkołomny pomysł, jak przy wodospadzie poza tym, tak fale rozrabiały na brzegu.
Za to Martwe oferowało "cień" od wiatru i jedno dzikie miejsce ze śladami cywilizacji. Teraz tylko dojechać do Dziwnowa. Na jego rogatkach Dino. 5 kiełbasek, pomidor, litr kefiru plus witaminy z grupy B i powrót nad jezioro.

Przede wszystkim jak najszybciej rozbić namiot, bo akurat na chwilę przyroda uchyliła okno pogodowe i rozpalić ognisko. Z tym drugim był potencjalnie problem, bo wszystko mokre.
Mam na to swój patent. Surwiwalowcy wożą ze sobą kawałek suchej kory brzozy ja... papier toaletowy. W borze bażynowym "paliwa" dostatek. Wic w tym, żeby się z dymem nie zdradzić, no i światłem ogniska nie epatować.
Co do patentu na rzeczone, pierwszym jest zawsze budowa piramidki z cieniutkich gałązek i "suchych" traw, nawet kiedy są mokre. Pod piramidkę podkładam zwinięty listek papieru i jego podpalam zapałkami, które trzymam w wewnętrznej kieszeni by nie zawilgotniały. Z reguły 5/7 listków wystarcza (z mocą jednej/maks kilku zapałek), by własnym ciepłem osuszyć i rozpalić patyczki. Można dokładać większe i po kwadransie mamy już tyle żaru, by można palić grubszy materiał. Spore kawałki sosny czy brzozy układam końcami do palącego się małego ogniska - najpierw od strony nawietrznej i jak już złapią ogień, odwracam ich bieg".

Ogranicza to szybkie spalanie materiału i przede wszystkim "siłę" samego ognia. Kontrola biwakowego ogranicza się zaś do przesuwania kłód zgodnie z kierunkiem wiatru tak, by ich końce miały stały dostęp do żaru. Na takim "zbiegu" dwóch czy trzech końców można spokojnie ustawić menażkę czy co tam chcemy. Ja nie zabieram ze sobą kuchenki, gdzie jest dostęp do paliwa naturalnego.
Może to banał, co napisałem ale jest sporo atutów. Bardzo łatwo jest przy takim paleniu ślady po sobie zatrzeć i co ważne (kiedy jest sucho) kontrolować w pełni ogień i go przypadkowo nie zaprószyć.

Tak, że ten... Po dokonaniu czynności wstępnych: rozbicia namiotu i rozpalenia ogniska...


...po przyjęciu pierwszych witamin...



...dokonałem kolejnej.

Zanurzenie w jeziorze Martwym stawia na nogi.
Wykorzystuję poprawę pogody, przebieram się w czystą bieliznę, rozwieszam fanty celem wietrzenia (ta czynność zastępuje w pierwszych dniach pranie wyrobów merino) ale gatki muszę wysuszyć, bo kąpielowych na tę okazję nie wziąłem.



Co tu gadać... Jest to, o co mi chodziło. "Życie" sprowadzone zostały do zaspokojenia podstawowych potrzeb, bez bombardowania umysłu, morzem zbędnych informacji. No i żyjesz zgodnie sam ze sobą. Irytacje wszelkie gasną a najlepszą d życia jest nie złość, tylko pogoda ducha.
Jeden minus, to smartfon. Na nim opieram nawigację. To znaczy nie mam żadnego wgranego śladu i ale się geolokalizuję i sprawdzam możliwości "przelotu" w oparciu o mapy.cz.
Zabrałem ze sobą kiedyś kupioną, laminowaną mapę: Pobrzeże Bałtyku wyd. Demart. Niestety skala 1:200 000 daje nam ogólny podgląd. Kiedyś to musiało wystarczyć.
Tak czy owak przechodzę w tryb oszczędzania baterii, mając prosty pomysł na doładowywanie w drodze. W końcu jestem turystą i mogę w trakcie ekskursji przysiąść na pół godzinki i wypić kufelek np. Ten czas w zupełności wystarczy do podtrzymania obu baterii. Telefonu i moich.

Tymczasem dziwnowskie ciemności i witaminy sprzyjają brataniu się z horyzontem. Wybiła północ...

...pora spać.

Wysyłam jeszcze kilka zdjęć kolegom. Od jednego z nich (mego rówieśnika) informacja zwrotna:
Darek, cieszę się, że odnalazłeś formę wyrażania emocji. Rower pasuje dobrze do byłego "fikołka" i jest nieskończona ilość tras i ich wariantów łącznie z trybem "retro" (do krainy piwa to z Fazikiem*).
Rower daje możliwości, ale też uczy pokory do przyrody (górka, błoto, deszcz), wygładzając wewnętrzną pychę (co, ja nie dam rady?), chciwość (odległość), lenistwo (każda realizacja planu wymaga godzin w siodle). Moje spostrzeżenie: z każdej wycieczki wracasz lepszym człowiekiem. W gratisie masz zdjęcia i kondycję.
Wytrwałości życzę.


* Kumpel, z którym jeździmy rowerami do Czech i realizujemy program: od baru do baru. W każdym z nich desitka i tak przez cały dzień. Tegoroczny termin: druga połowa  maja.

Sen o dziwo przychodzi szybko. We śnie atakują mnie... dziki. Zawyłem jak lampart... pierzchły.
« Ostatnia zmiana: 17 Kwi 2023, 12:22 Darek Elwood »
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3459
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Jezioro Martwa Dziwna jest użytkiem ekologicznym. Nota bene pas ochronny ma 500 metrów szerokości + obszar wydmowy, więc dla przepisów nie ma znaczenia, czy spałeś po stronie morza, czy jeziora.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
Na wschodnim brzegu jeziora są dwa schrony turystyczne. O tym, że rozbiłem się po stronie jeziora, zadecydowały tego dnia warunki, nie przepisy. Nie jestem więźniem tych ostatnich.


Wyciskarka wyprawowa. Towarzyszy mi na wszystkich wycieczkach, wyrypach, wyprawach, ekspedycjach. Nie zabrakło jej i teraz. Witaminy z grupy B są konsumowane zasadniczo wieczorem. Witamina C - rano.

Przed witaminą koniecznie kawa. Zasadniczo dwie. Sypana, z dodatkiem śmietany 12% - koniecznie z kartonu. Tak po prostu wychodzi taniej. Zużywam jej połowę do śniadania i w istocie taka porcja mi śniadanie zastępuje. Razem z wyciśniętym sokiem = 200kcal.

Staram się tak współżyć z przyrodą, by odciskać na niej jak najmniejsze piętno. Organoleptycznie pozostawiam po sobie wzorowy porządek. Cegły nie moje:)
Tym niemniej nim ruszyłem w drogę dokonałem jeszcze czyszczenia łańcucha i kasety. Ściąłem też kawałeczek trytki, którą "trzymałem" spadającą wcześniej linkę z powodu jej złego poprowadzenia a pomógł mi obrazkowo Zly. Zajęło mi to z regulacją linki dobre trzy kwadranse, w tym zarudziałego przez noc łańcucha z jego smarowaniem.
Po tych zabiegach napęd zaczął działać perfekcyjnie, zmiana biegów płynna itd.


Zanieczyszczenia moje lądują do siatki, potem do kosza na śmieci.


W samym Dziwnowie kóz nie kują.

Ale po przekroczeniu Dziwnej wjeżdżam w kolejny mikreoregion - Wybrzeże Trzebnickie. Oczywistością będzie zdobycie Lesicy (40 m.) w Górach Mokrych.
Tymczasem wjechałem na mierzeję dziwnowską.



I bujam się teraz po klifach w Dziwnówku i Łukęcinie.


Akurat jadę w stronę przeciwną ale Redzisław tak sobie stanął do pozy.


Tak i dojechałem z tamoj do Trzęsacza.


Trzęsacz słynie z kościoła, które morze podbiera w wyniku abrazji geologicznej (nie mylić z ginekologiczną).

Wysoczyznom, stromo opadającym do morza, morze zabiera ale w innym miejscu materiał oddaje - tworząc mierzeje. Z czasem całkowicie zamykając obszar morski poddany takiej akumulacji.

W roku, kiedy morze zabrało pierwszy, płn/zach narożnik kościoła...

...ziemia wydała na świat tego jesiona w Trzęsaczu. Liczy sobie 120 lat.

W Rewalu postanowiłem sobie w kulturalnych warunkach doładować baterię w telefonie. Kultura kosztowała mnie 14,00zł, sącząc puchar 0,5 tyskiego z kija. W trakcie kontemplowania kultury postanowiłem kulturę następnym razem zmienić.


Doładowany dojechałem do Niechorza.

Przez Pogorzelicę unikając asfaltowej ścieżki rowerowej wjechałem w Liwskie lasy. W tychże Lesica.




Zaczynają się wzgórza. Lesica tuż tuż.

Oto i ona.
Z powodu erozji gleby zakaz wstupu całkowity ale... Prowadzi "za nią" droga, którą wyraźnie jeździ cięższy sprzęt. Inny zresztą nie dałby rady w tych piaskach więc się ładuje dokąd mogę na kołach. A mogę niewiele.


Dopycham się pod wierzchołek.


Licem do drogi Lesica robi wrażenie. Czuć pod sobą jej wyniosłość.


Na szczycie małe plateau.




Dopełnieniem spełnienia zjazd z samej góry.

Drogę do morza odcina dywizjon rakietowej obrony kraju. Jakoś tak czuję, że bardziej potrzebny niż kiedyś...
Dalej mijam rezerwat nadmorskiego boru bażynowego. Czesi mają Jożina z bażin, my sosny i dęby.



W Mrzezinie przy ujściu Regi...

...czuć świeżą rybę w powietrzu.

Na rogatkach, przy Kołobrzeskiej...

...supermarket z dostawką. Genialne miejsce. Ładowanie za 9,00zł z butelki ale kraftowe i ten klimat...

Przepraszam pana Grzegorza (za publikację wizerunku), do którego tu wszyscy zwracają się po imieniu. Wygląda na to, że żyje z tego, co mu ludzie ofiarują a do pełni nie wiele mu potrzeba. Mam nadzieję, że wizerunek Grzegorza nie do końca czytelny będzie dla stronnego czytelnika.
Te Kołobrzeskie, potrójnie chmielone - naprawdę dobre.
Wchodzisz sobie do sklepu, kupujesz browara, siadasz pod zadaszeniem, możesz skorzystać z toalety. Możesz nie pić kraftowego a np. harnasia albo inną tatrę i tez kulturalnie będzie, jeno po taniości.
Do tego jeszcze na moment wyszło słońce.


Pokrzepionemu niestraszne zapory czołgowe.

Tradycyjnie przemieszczam się poza szlakiem, boremlasem, drogami leśnymi. na zegarze 17-sta... Powoli rozglądam się za miejscem na nocleg. Myślę o towarzyszącym mi po prawej Resku Przymorskim. W Rogowie zjeżdżam na ścieżkę rowerową.


Koniec myślenia. Porzucam przy okazji wypatrzenie turzycy - Ponikła maleńkiego. na planecie PL do wypatrzenia jeszcze we Władysławowie i rezerwacie Beka. To akurat moja okolica.

Trzeba szukać po drugiej stronie.
I wypatrzyłem. Przed wjazdem do Dźwirzyna. Tamże jeszcze uzupełnienie bieżące witamin z wiadomej grupy i tym razem białych kiełbasek, czerwonej papryki i grapefruita - reprezentantów witaminy C, dwóch wafelków i zapalniczki, bo się mnie zapałki rozsypali. Wszystko to w biedronce, których tu za wiele nie widziałem. Wskazał mi kierunek tambylec.
Z zapasami powróciłem na miejsce wieczornej kontemplacji otoczenia przyrodniczego.

Na miejsce wybrałem wejście legalne na plażę, bo spełniało wszystkie niezbędne wymagania.

Raczej nie powinienem się spodziewać z tej strony gości. Dawało osłonę przed wiatrem, który naprawdę za winklem hulał. Delikatną przed zacinającym od prawej deszczem.

Nie miałem się co zastanawiać. W tym czasie w Gdańsku padało a na Podlasiu pogoda taka, że kolegom żal było rower wystawiać. I tu pogoda psuła się ale nie nahalnie. Po 10-ciu minutach namiot stanął i w progu mego "domu" stanęła pani o lasce z dwójką dzieci.
Przywitaliśmy się uprzejmie.
- A pan się tak nie boi?
A czegóż szanowna pani mam się bać?
- A bo tu dużo lisów i innej zwierzyny, proszę uważać. Miłego wypoczynku!
Dziękuję. Wzajemnie!

Uśmiechnąłem się.
Akurat zwierzyny, to ja się obawiałem najmniej. Z tej strony Regoujścia nie spodziewałem się turystów aczkolwiek jeszcze jedna rodzinka na rowerach podjechała ale powstrzymały ich piaski wydmy. Zresztą pogoda pogarszała się i powoli zapadał mrok.


Tym razem rozpalenie ogniska nie było żadnym problemem. Szyszki znakomicie robią wyjściową robotę.

W biedrze nie było tacek aluminiowych po taniości więc w trakcie spożywania witamin, wypalałem puszki i z nich zrobiłem sobie tackę.
Miejscówka okazała się genialna. Z prawej strony "taras" wydmy chronił niczym parasol - namiot i rower; i od wiatru i od deszczu. Ten ostatni to pojawiał się, to znikał. Wiatr tymczasem bił falami o brzeg bezlitośnie, roznosząc huk po całym pasie trzebiatowskich wydm.
Znikomy dym z ogniska gubił się w najbliższym otoczeniu a ogień praktycznie widoczny mógłby być tylko z drona. Zresztą czołówka dawała więcej światła ale wojskowych, to ja się obawiałem najmniej.



Zresztą, po co na takiej ekskursji zaśmiecać umysł przypuszczeniami? Wszelkie wątpliwości tonęły w szumie fal. Plac pod namiot wypoziomowany idealnie, legowisko wygodne i bezpieczne.
W pełni syty, karmiony strawą fizyczną i duchową wsunąłem się do namiotu. Gdyby nie piwo, które nocą szukało ujścia ze mnie, byłbym w 110% usatysfakcjonowany tym biwakiem.

Z Redzisławem, ale materią będącym ożywioną - pomysłodawcą zakupu ożywianego siłą ludzkich mięśni spotykamy się raz do roku w mojej okolicy (Redzisław zamieszkuje Podlasie) i śpimy na plaży latem.







Trzy wybrane próbki klimatu naszych spotkań.


Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna Elwood

  • Od 2009-03-26
  • Wiadomości: 1580
  • Miasto: Przystanek Oliwa
  • Na forum od: 07.02.2023
W niedzielę celebrowałem wyjście z namiotu ale małe przejaśnienia pomogły. Parę minut po ósmej zabrałem się za gotowanie wody na kawę, by potem z kubkiem kontemplować okolicę.


Rzut okiem na zachód z mego parasola.


Obszar chroniony. Wstęp wzbroniony...


Miejsce zostawiam tak, jak bym dopiero przyjechał.


Nie wiem, jak interpretować to wejście?
Żałuję tylko braku kąpieli. Temperatura wody zacna ale pora najwyższa była się zwijać.

Plan an niedzielę?
Dojechać do Kołobrzegu, kupić bilet na rower, podbić karnet regio, wsiąść do pociągu i wrócić do domu. Jechałem niespiesznie, nie sprawdzałem rozkładu jazdy pkp...


Przed mostem do Dziwnówka... Ku słońcu. W istocie. Moje tymczasem już hasa po południowym niebie.




Redzisławie, nam potrzeba w drugą mańkę.
Korzystam z okazji słonecznej i podmieniam bieliznę na rowerowe merino.


Już na rogatkach Kołobrzegu ale trzymam się samego brzegu ile mogę.


Tak Redzisławie, my tędy.


I tak dojechaliśmy do brzegu.

Na dworcu pkp udało mi się po małych perypetiach kupić bilet na rower. Spędziłem przy kasie dobry kwadrans, bo pani się już wszystko myliło. Z kodem na bilet, z dniem wyjazdu, rozkładem połączeń. Nic mnie jednak nie było wstanie wzruszyć tak, jak koniec podróży w istocie.
Pociąg miałem o 12:55 do Słupska. Tam 5 minut na przesiadkę do Gdyni, co okaże się istotne.

W takim razie zostało mi 50 minut na zwiedzanie Kołobrzegu.












I koniec zwiedzania Kołobrzegu.


W pkp pani konduktor tez rowerowo.

Mój pociąg spóźnił się 20 minut. Wiem, że zwyzajowo kolejny regio czeka na takiego jak mój ale nie musiałem się martwić, bo ze mną jechała grupa 18-stu nauczycielek, które zmonitowały kierownika pociągu i ten skomunikował się przez radio (czu jakoś tak) z naczialstwem w Słupsku, by ten gdyński poczekał.
Miałem powodzenie u pań, bo stanąłem pierwszy z rowerem przy drzwiach a one za mną sznurem.

Tak, że ten... Pociąg zaczekał i w kolejnym portowym mieście zameldowałem się o 16:35. SKM odpuściłem i spokojnie popedałowałem na południe, dość zgodnie z poprzednim wmordewindem.

Małe podsumowanie.
Pierwszy etap - 50km.
Drugi etap - 70.
Trzeci etap - 40.
Nie były to więc jakieś spektakularne kaemy ale klimat owszem. Dołożę małe, rzemieślnicze browary, jak ten w Pucku, który mnie latem zachwycił. 
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, przez dobę uchodzi za idiotę.

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 3459
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Te Kołobrzeskie, potrójnie chmielone - naprawdę dobre.
Wchodzisz sobie do sklepu, kupujesz browara, siadasz pod zadaszeniem, możesz skorzystać z toalety. Możesz nie pić kraftowego a np. harnasia albo inną tatrę i tez kulturalnie będzie, jeno po taniości.
A sprawdzałeś sobie kiedyś alkomatem, ile wychodzi po takim piwie? Bo u mnie kiedyś jak byłem szczuplejszy (64 kg) 30 minut po jednym Lechu Pilsie było 0,3 promila. Fakt, że szybko spadało, ale tak piszę o tym w kontekście aktualnie wysokich mandatów (1000 zł za osiągnięcie 0,2 promila). W lesie z alkomatem nie stoją, ale w mieście mogą się zaczaić. We Francji za 0,2 byś nic nie zapłacił, ale co kraj, to obyczaj.
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum