Tymczasem wczoraj - 60km.
W trakcie się wieter zmienił z baksztagu w mordewinda ale nie rozpaczliwie.
W każdym razie z dworca ku Piaśnicy z małym postojem przy przystani kajakowej na Redzie. Do tej pory Redą się nie interesowałem a to interesująca rzeka. Przed wszystkim wartka i wcale nie płytka mimo wąskiego koryta, z lokalnymi zakolami umożliwiającymi kąpiel i biwaczeniem na dziko. Dopiero teraz to odkryłem i a jest tej rzeki dużo więcej i jest w planie nią "zjechać" rowerem po całości (od źródeł do ujścia) i staje się to małym priorytetem. Możliwe, że z biwakiem właśnie.
W każdym razie przy przystani regulacja przerzutki, w sensie napięcia linki, która dzięki Złemu trafiła na dedykowane miejsce w końcu. Nie taki zly ten Zły chociaż szeląg.
Przystań też niczego sobie.
Jest taki kanał na tubie - Magia Natury. Koleś ma fajne filmy przyrodnicze ale też mu się spływa. O ile temat chodzi mi od lat po głowie (jak np. biegówki czy nary śladowe), to ciągle brakuje tego "pierwszego kroku". Mam kumpli, którzy się w to bawią w wersji profesional ale trochę daleko mam do nich. Mnie intersuje przenośny dmuchaniec a nie przenoszenie kajaka, co ci moi kumple uprawiają de facto:) Im gorsza ( przede wszystkim "dzika" cywilizacyjne) rzeka (a często strumień) do spływu tym... lepiej.
Trochę mi to przypomina zresztą moje wycieczki na "ruskim rowerze", co zawsze sprawiało mi frajdę, kiedy w głowie miałem wdupiemanie pewnych podejść do wycieczek potencjalnych. Przede wszystkim zbrojenia i dochodziło do tego, że za pedał kolegi, ja miałem sprawny rower, którym też robiłem swoje i to na niezłym wypasie.
Dlatego też specyficznie podchodzę do Redzisława. Nie będzie zbrojeń ale (możliwie) tanie adaptacje a jeżeli potencjalnie drogie, to dlatego, że wykonam je sam.
Tu w nawiązaniu do rogów (które niekoniecznie - jak wspomniałem, mając być na skraju gripa) można tanie wersje wykorzystać do mocowania worka na kierownicę. Worków wszelakich się już naoglądałem i przyszedł mi do czajnika pewien pomysł ale zdradzę jak dojdzie do realizacji.
Po regulacjach, ze ścieżki przy asfalcie do Krokowy - odbiłem na wschód przy leśniczówce ładnej, gdzie przy towarzystwie staruńkiego psiaka z korzeniami myśliwskimi zająłę się ustawieniami Pana Witkusa z korektami linki jeszcze.
Akurat psince się z kadru wyszło. Zrobiło się przyjemnie ciepło.
Krótki razgawor z Panem Witkusem jeszcze. Czeka mnie zasadniczo praca nad jego zadartym nosem a pani baronowa musi się zdecydować jak na jego kolanach siedzieć. Czas pokaże.
Nie widać ale kolejna wspinaczka będzie. Ładnie to na profilu trasy wyszło.
Muszę jakoś te trasy zapisywać.
W każdym razie tu się pozbyłem jednej z osnowy cebuli. Obecnie testuje warianty wełniano syntetyczne na temp -2/+2 i wełny nic nie pobije. Mam już swojego faworyta, jeżeli chodzi o prosty komplet: merino z długim rękawem (bielizna) o konkretnej gramatuze i wełniany - norweski 30-letni sweter. Na to dekatlonowski fartuch niby oddychający (najtańsza "kurtka" z kapturem).
Zaczyna się temat właściwy. Przełajowo w okolice Św. Jana zmierzam.
Dzisiejszym celem głównym, poza regulacjami było zdobycie w końcu kulminacji Kępy Puckiej. Pytanie: co nią właściwie jest? Ostatecznie doszedłem do wniosku, że linią graniczną dla Puszczy Darżlubskiej (która już do Kępy formalnie fizycznogeograficznie nie przynależy) będzie jar, w którym biegnie droga 216 Hel - Reda. Po jej stronie wschodniej
W Św. Jana leżącego po zachodniej stronie tej drogi nie trafiam ale bez żalu.
Droga przebiega w jarze, który jest centralnie przede mną. Zaraz po jej drugiej stronie na skraju jaru są dwa wyniesienia po 93m ułożone przeciwpołożnie.
Otóż i on.
Musze tylko zjechać i przeciąć szlak niebieski, który mi będzie towarzyszył "tuż obok".
Zauważam pewien progres. Coraz śmielej sobie poczynam w terenie "górskim". Nie mam już takiego stracha zjeżdżać ostro w dół, co mnie teraz czeka. Łatwiej trzymam równowagę itd. ale nie przeginam i na tym sprzęcie żadnych dałnhilów uprawiać nie będę.
Syn mego serdecznego kumpla jeździ z puszką redbulla "na głowie" i wystarczy mi, że go znam:)
Tym niemniej nie spodziewałem się, że mając tak chujową kondycję z taką ochotą, bez marudzenia będę pchał rower stromo pod górę i potem nawet starał się z niej zjechać. Coraz sprawniej tez wjeżdżam.
Jeszcze m-c temu to, co teraz robię było nie do pomyślenia ale... Po prostu zaczynam akceptować seniorską ułomność, która lokuje mnie na skrajnym biegunie do możliwości, które reprezentowałem jeszcze choćby 5 lat temu. Pokonuję różnice małymi krokami, zobaczymy co wyjdzie.
Pierwsza kulminacja w kolejce. Łańcuch mi "strzela" trochę, trzeba jeszcze podregulować linkę ale to już na górze. Jak stanąłem, to już nie ruszę. Bierzemy się z Redzisławem pod pachy.
No i elegancko. Bez kolejki:)
Minąłem Betlejem a po drodze jeszcze Meksyk będzie:) Tak, że rozmachem ta wycieczka.
Przebijam się do kolejnego jaru.
I da się jechać, tylko pchanie w finale.
A na grani...
...autostrada. W końcu wjechałem na Kępę.
Objechałem wszystkie kępki, by nie było, że coś pominąłem a to akurat ta właściwa:)
No to wio do...
...do kolejnego jaru. Za chwile będzie ostro w dół.
Potem jeszcze trochę góra/dół, dół/góra i niebieskim szlakiem krawędzi Kępy Puckiej dojechałem do Połchowa. Po drodze młodzież kulturalnie na pieńku urządziła sobie minibarek więc życzyłem smacznego.
W Połchowie ścieżką dla kóz zjechałem do Pradoliny Kaszubskiej. W tle znamienita znamienitość północnej części Kępy Oksywskiej. Nomen omen najwyższa kulminacja jeszcze Redzisławem niezdobyta ale...
Zjeżdżając przeciąłem...
...linię kolejową relacji: Gdynia - Hel, biegnącą tu skrajem skraju. Widok w kierunku zachodnim.
I tak dotarłem znowu do...
...Redy.
Którą...
...przecinałem...
...z dobry kwadrans. Kontemplując przy okazji wędkarza, co wpadł na trocie (a złowił tu nawet metrową sztukę). Troć z jesiotrowatych, najbardziej znana z sezonu na Słupii ale jak widać i Reda im służy. Skontemplowałem też dwa jajka na twardo i przywróciłem kontemplację ubytej w Puszczy garderobie.
Ostatnie, bo ponieważ wieter zniekorzyścił kierunek na twarzowy centralnie ale nie eskalował. Tym niemniej dał to odczuć mięśniom, co też i one odczuły.
Widok już państwu znajomy ten.
Z perspektywy centrum Kazimierza. Najpiękniejsza z facjat kępowych.
W centrum spokój, cisza... Domek niezamieszkany tylko krzyż zajęty wiecznie.
Wspomniany też wcześniej kazimierzowy trakt z XVIIIw.
Ja tymczasem wbijam się pradoliną do Meksyku. Nigdy tędy nie jechałem.
Z kazimierza dotarłem do podnóża Obłuża - Rzeźni. Czyli jestem w Gdyni. O to przed państwem kulminacja Kępy Oksywskiej.
Tu zaś, z kierunku, którego przyjechałem...
...cały czas towarzyszyła mi kulminacja ciut mniejsza - druga na liście oksywskiej.
Przez chwilę... ale nie, jadę do Meksyku.
Co tu się w tym Meksyku wyrabia?
Cywilizacja... ulica utwardzona... Koniec świata.
Znaczy zawsze był... No i trochę jest.
Ale tu trza pradoliną gnać, bo noc za pasem.
Uniwersytet Morski...
Co się w tej Gdyni wyrabia...
Na początku była Wyższa Szkoła Morska i tą bardzo miło wspominam. Studenci byli praktycznie zkoszarowani. Dziewczyny do akademika wnosiło się w worku marynarskim a na tej uczelni studiował nawet syn prawdziwego afrykańskiego króla.
Na uczelni tej wykładał przyjaciel mojej rodziny, w stopniu komandora podporucznika - niezwykle zacny człowiek. W tamtych czasach niezwykle oświecony jegomość z mega poczuciem humoru.
Kiedyś prowadząc na wyższych piętrach zajęcia (mechanika kotłów) podszedł do okna i zobaczył na dziedzińcu swego szefa stojącego przy swojej syrence z uniesioną klapą i drapiącego się po głowie. Patrząc rzucił do studentów:
- Ooo... szefunio przy syrence... Pierwszy stopień mechanicznego wtajemniczenia: CTKNG.
Studenci podchodzą do okien ale "stopnia" nie rozumieją.
- Naprawdę nie wiecie, co jest CTKNG?!
No nie. Odpowiadają chórem.
Zdegustowany Pan Zbyszek na to:
- CośTuKurwaNieGra!
Chwilę potem...
...kontemplowałem księżyc z kładki przez tory w Gdyni Stoczni. Dzisiaj na jej ściankach można zaliczyć trochę historii wydarzeń z 1970-tego roku.
W szkole średniej chodziłem do jednej klasy z synem Brunona Drywy. Brunon Drywa był jedną z ofiar czarnego czwartku z 17 grudnia...
Na Wzgórzu Nowotki (do dzisiaj potocznie w mowie - obecne Wzgórze Św. Maksymiliana) zdecydowałem się wsiąść w SKM. Wieter nieduży swoje zrobił ale... Automat biletowy pozbawiony został opcji znizki "na seniora". O NIE!
Niech mi jeszcze wieter pluje w twarz aż do Oliwy i tak jej dolałem do ognia, że energii starczyło pod dom.
Muzę się nauczyć rejestrować przebieg trasy, by potem nie bawić się w odtwarzanie.
Dziękuję za uwagę.