Czas na relację ;-)
Największym wyzwaniem był dla mnie start o 24.00 w piątek. Wyjechałam po godzinnej drzemce, w duchu przyrzekając sobie, że jak tylko wystartuję (musiałam, inaczej niepełnoletni Czarek nie mógłby wziąć udziału w zawodach) zaraz pójdę spać i ewentualnie wystartuję po kolejnych dwóch- trzech godzinach snu.
Na szczęście radość jazdy włączyła mi się bardzo szybko

.
15h -> 29 punktów kontrolnych i ok. 150km (jechałam bez licznika). Od razu wydawało mi się, że mam kupę czasu i dlatego tempa nie podkręcałam (błąd!) Z lekkimi dylematami zrezygnowałam z najdalej położonego punktu i to jeszcze ukrytego za Wartą.
W efekcie zabrakło mi 3 min (łuuuu

) i zaliczyłam 28 na 29 pk. Najbardziej obolały mam tyłek, bo zlazłam z roweru dwa razy na dłuższe postoje w zamkniętych pomieszczeniach (stacja benzynowa i sklep). Zatrzymywać się nie dało tak żarły komary. Jeden sms na trasie opłaciłam ukąszeniem w powiekę, mapę czytałam wyłącznie w ruchu, piłam tyle co by nie sikać, bo wizja bezbronności w krzakach mnie przerażała.
Czarek znikł mi oczywiście w pierwszych 15 sek, spotkałam go raz (na piątym pk), miał już o jeden pk więcej. W momentach zwątpienia motywowała mnie konieczność nie przyniesienia wstydu rodzinie… Tymczasem jemu pękła opona po trzech godzinach, wezwał organizatorów i poszedł spać już o 4 nad ranem… Jak zadzwoniłam koło 14 pytając kiedy skończył i dlaczego nie dzwoni, odpowiedział, ze właśnie się obudził (!!!!!!!!

!!!!!!!!)
Jechałam na 28 calach, trekkingowe oponki, piachu trochę było, ale większość trasy piaszczystej dawało się objechać.
No i spotkałam rowerowych „znajomych-wirtualnie” He,He,

czyli parę spotkaną na Islandii z opowieści tegorocznej Księgowego. Odezwałam się do dziewczyny, która miała koszulkę AKTR Cyklisty: „O, z Cyklisty widzę…” a na to podchodzi obok stojący facet i odpowiada: „A ty masz na imię Magda i jesteś z Pobiedzisk”!
