Cytujwychodzi 25k Euro od kilometra, a licząc dalej: 25 Ojro, czyli jakieś ~80-85m od metra.Jospeh nie wiem co Ty liczysz 80m od metra, ale mi wychodzi 25 euro za 1 metr czyli w miarę realnie...
wychodzi 25k Euro od kilometra, a licząc dalej: 25 Ojro, czyli jakieś ~80-85m od metra.
wytyczanie i oznakowanie tras rowerowych głównie na terenie pozamiejskim, gdzie z uwagi na środowisko naturalne, nie jest wskazane położenie nawierzchni bitumicznej lub betonowej.
na Zachodzie szlaki jak ten wzdłuż Dunaju są z nawierzchni utwardzonych
Było pieknie, na szersza relacje trzeba poczekać, człowiek od pisania relacji i tabelek bedzie w domu za 2 godziny takze moze do jutra coś wrzuci Pozdrawiam.
Czyli wygląda, że to kolejne dziadostwo będzie, jeśli 3/4 szlaku ma być wytyczone na nawierzchniach nieutwardzonych, jednym słowem szkoda na to pieniędzy,
Tak szczerze mówiąc, to żadne ścieżki mnie nie podniecają.
Może ktoś z Was zna jakąś naprawdę solidną i przydatną inwestycję ścieżkową w Polsce (a zwłaszcza za unijną kasę)?
Tak, czytałem coś o tym projekcie. Wygląda nieźle, choć czegoś nie rozumiem - są zdjęcia, gdzie asfaltowa ścieżka (o ile to ścieżka) sąsiaduje z równoległą ścieżką z kostki...
A po samym centrum (abstrahując może od Głównego Miasta) da się jeździć? Bo w Wawie dla mnie to jest największy problem. Co z tego, że jest trochę tych ścieżek, skoro przez centrum bezpiecznie się nie przejedzie. A właśnie tam jest przecież największy ruch.
[kiedyś nawet był taki kwiatek że winnym za szybkiego wtargnięcia na jezdnię uznano rowerzystę, który miał zielone i jechał ścieżką rowerową i przejazdem rowerowym przez jezdnię (czyli miał bezwzględne pierwszeństwo), a samochód skręcał w prawo na warunkowej przecież zielonej strzałce. Sąd uznał, że za szybko wtargnął na jezdnię, mimo że samochód w ogóle nie zatrzymał się przed skrętem w prawo (a ma taki obowiązek przy skręcie warunkowym w myśl kodeksu)
Hmmm,właściwie ten przepis nie jest taki jednoznaczny..."Art. 27. 1. (47) Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejazdu dla rowerzystów, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa rowerowi znajdującemu się na przejeździe."Czyli NIE takiemu, który się do prejazdu ZBLIŻA. Zarazem nigdzie nie jest napisane, że pierwszenstwa ma w takiej sytuacji ustąpić rowerzysta. Czyli jeździmy "na czuja" :pKolejny argument za unikaniem ścieżek rowerowych
Organizacje typu Zielone Mazowsze mają zerową siłę przebicia, nikt ich nie słucha, nikt z urzędników się nie przejmuje ich naciskami (co widać dobitnie po tym jak nasze ścieżki wyglądają) lepiej ten 1% przeznaczyć na bezdomnych czy głodnych - przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek, nie pieniądze wyrzucone w błoto. "Po owocach ich poznacie" - a niestety ZM tych owoców ma tyle co kot napłakał, a działa już długie lata.
A jak jest w Poznaniu albo we Wrocławiu?
Tak, też zacząłem to zauważać. Brakuje chyba takiej organizacji rowerowej z prawdziwego zdarzenia, takiego prawdziwego rowerowego lobby.
Inna sprawa, że oni nas właściwie nie zauważają... jakże nagminne jest wyprzedzenie i natychmiastowy skręt w prawo! Ja w panice po hamulcach i drę się na całe gardło, a on nawet nie wie, co zrobił. W jego pojęciu on nie wyprzedził, tylko ominął przeszkodę...
Ostatnio pojawiło się jakieś światełko w tunelu, teoretycznie obowiązuje przepis, że wszystkie nowe ścieżki mają być robione z asfaltu. Tylko póki co jest ich tyle co kot napłakał, a budujące je firmy wykręcają się stwierdzeniem, że projekt jest z czasów, gdy tego przepisu jeszcze nie było.
Co dla mnie jest zatrważające - to to, że pod względem liczby kilometrów Warszawa wcale nie wygląda źle, mamy coś pod 200km, czy nawet więcej, a np. Berlin ma ok.700km.
Jak nie, istnieje, pomimo że w jednej osobie, to działa prężnie - Michał Hyła (na prezydenta!! )Miasta dla rowerów - http://www.rowery.org.pl/
Projekt "Miasta dla rowerów" jest realizowany przez Zarząd Główny Polskiego Klubu Ekologicznego (projekt formalnie jest przesięwzięciem ZG PKE i nie ma osobowości prawnej) we współpracy z lokalnymi organizacjami dzięki pomocy Global Environment Facility oraz United Nations Development Program (finansowanie Gdańskiego Rowerowego Projektu Inwestycyjno-Promocyjnego) a także Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Wcześniej projekt był finansowany między innymi ze środków Ambasady Królestwa Holandii w Warszawie oraz holenderskiej fundacji DOEN.
Ja nawet mam propozycję, jak wyeliminować (radykalnie zmniejszyć?) zagrożenie, jakie niesie ze sobą dla kierowców rowerzysta korzystający z ulicy (przecież z jakiegoś powodu na nas trąbią - boją się, ot co! ). Otóż wystarczy zmienić przepis tak, żeby nakaz korzystania ze ścieżki nie dotyczył osób posiadających prawo jazdy i ubezpieczenie OC od szkód spowodowanych w ruchu drogowym. Wówczas kierowcy mają pewność, że:a) rowerzysta potrafi zachować się w ruchub) w razie czego ma kto zapłacić za wyrządzoną szkodę.
He, he, nasuwa mi się pomysł "rajdu warszawskiego" - w jeden dzień objechać wszystkie ścieżki w stolicy i przy okazji sprawdzić, ile km ich jest
Ścieżki berliński są rzeczywiście godne pochwały. Sprawdziłem w ubiegłym roku. Tam jeździ rowerami mnóstwo ludzi, to nie ma porównania z Polską.
OC to i tak zawsze posiadam,albo OC w życiu prywatnym (Ot, nawet mógłbym strzelić kierowcy, gdyby mnie poniosło )albo typowo rowerowe OC z pakietu "bezpieczny rowerzysta" z PZU.szczególnie warta jest uwagi druga opcja, kosztuje kilkanaście PLN / 3 miesiące, a mam komfort że jeśli bym zahaczył o lusterko w wypasionym samochodzie, to nie będę na nie pracować kilka miesięcy
Oj, naprawdę warto! Parę lat temu koleżanka zjeżdżała gdzieś nad Soliną, prędkość szalona, wiatr rozwiewał włosy, zapomniała o bożym świecie i tak się nagle wystraszyła wyprzedzającego ją samochodu, że wpadła na pobocze, a tam stały dwa samochody... Połamana miednica i dwa żebra, kilka miesięcy zwolnienia, a po jakimś czasie dodatkowy "bonus" - konieczność zapłaty parę ładnych tyśków za owe "zdemolowane" samochody... Ponoć mogła się z tego jakoś wybronić, ale nieświadomie coś na policji podpisała (generalnie to przez kilka tygodni to ona się cieszyła, że żyje, a o jakichkolwiek innych konsekwencjach nawet nie myślała). Potem było już za późno na odwołania, nie miała ochoty już się użerać z ewentualnymi sądami, zacisnęła zęby i spłaciła to wszystko.
Nieczynne tory zarastają, a mogą służyć rowerzystom Na Dolnym Śląsku jest co najmniej kilkanaście nieczynnych od wielu lat linii kolejowych, które można z powodzeniem przerobić na ścieżki rowerowe. Tak jest chociażby w Mirsku, Szczawnie-Zdroju, Radkowie i Jedlinie-Zdroju. Utwardzone torowiska idealnie nadają się dla cyklistów. Na dodatek trasy są niezwykle malownicze. Pomysł chwali medalistka olimpijska Maja Włoszczowska. - Im będzie więcej zróżnicowanych tras, tym lepiej - mówi. Ale projekt natrafił na przeszkodę. Samorządy nie mogą inwestować na gruntach, które nie są ich własnością, a PKP za darmo przekazać torów nie może. Dobre chęci gminy i pieniądze z Unii Europejskiej wystarczyły tylko raz w przypadku Lwówka Śląskiego, który zbudował 8-kilometrową ścieżkę rowerową na bazie nieczynnej od lat 70. linii kolejowej Lwówek Śl. - Pławna. - Codziennie na ścieżce widuję rowerzystów i spacerowiczów - mówi burmistrz Ludwik Kaziów. Przyznaje, że gmina miała sporo szczęścia, bowiem tory udało jej się przejąć za długi, jakie PKP miały wobec gminy. Lwówek dostał 200 tys. euro z UE na przebudowę torów w drogę dla rowerów. Dziś jest to jedna z dwóch na Dolnym Śląsku ścieżek na podbudowie kolejowych szyn. Druga znajduje się na trasie Ząbkowice Śląskie - Srebrna Góra. Przepięknie położony, 15-kilometrowy odcinek służy nie tylko rowerzystom, ale i rolnikom dojeżdżającym do pól. Inne gminy chciały pójść w ślady Lwówka Śląskiego i Ząbkowic, ale natrafiły na przeszkody. Samorządowcy z Mirska i Gryfowa planowali przejąć nieużytkowaną linię kolejową do Świeradowa-Zdroju i zrobić na niej ścieżkę rowerową. Po długich rozmowach z PKP okazało się, że nie ma możliwości nieodpłatnego przekazania linii dla samorządów. - Musielibyśmy kupić tę linię, tymczasem stawki były wyższe niż za grunty rolne - wyjaśnia Jan Zaliwski, wiceburmistrz Mirska. Samorządowcy z Mirska nie załamali się i planują stworzenie ścieżki rowerowej na nieczynnej 9-kilometrowej trasie z Mirska do Wolimierza. Nie ma na niej już torów kolejowych i został sam nasyp. Bez większych nakładów można by tę linię przedłużyć do granicy z Czechami w Jindrichovicach. Z kolei trzy wałbrzyskie gminy, które wspólnie chcą przebudować tory na drogę dla rowerów na malowniczej trasie Wałbrzych-Podzamcze - Szczawno-Zdrój - Boguszów-Gorce. - To latem znacznie usprawniłoby mi dojazd ze Szczawna do centrum Wałbrzycha. Jadąc rowerem, omijałabym zakorkowane ulice - przyznaje Bogumiła Wąszek ze Szczawna-Zdroju. Pociągi na tej trasie nie jeżdżą od 15 lat, jednak samorządowcom nie udało się dojść do porozumienia z PKP. Ostatnio rozmawiali na ten temat rok temu. - PKP zaproponowały nam dzierżawę 58 hektarów gruntów pod torami, jednak oferta była nie do przyjęcia - wspomina Sławomir Grochala, kierownik Wydziału Gospodarki Komunalnej Urzędu Miasta w Szczawnie-Zdroju. Podobnie jak inni samorządowcy, uważa, że nieużytkowane tory powinny zostać skomunalizowane. Bo na gruntach, których nie jest właścicielem, gmina nie może inwestować. Równie patowa sytuacja jest w Jedlinie-Zdroju. Tam samorząd już w 2004 roku opracował koncepcję wykorzystania nieczynnego dworca oraz najdłuższego w Polsce tunelu kolejowego i kilkusetmetrowego odcinka torów. - W tunelu chcielibyśmy zrobić muzeum dla turystów - mówi Krystyna Szemiel z referatu promocji urzędu gminy. Jednym z eksponatów miałby być pociąg z wagonem. Rozmowy z PKP utknęły jednak w martwym punkcie. Od 30 lat nieczynna jest również 12-kilometrowa linia z Radkowa do Ścinawki. Jeszcze w latach 90. samorząd myślał, aby ją zagospodarować. Jednak wówczas nie było wsparcia Unii Europejskiej dla takich projektów. Teraz pieniądze na takie projekty są, więc samorząd odkurzył plany i zamierza starać się o dotacje. Problem będzie jednak z PKP. - Nie możemy oddawać majątku za darmo, bowiem zabraniają tego przepisy. Tory wraz z nasypem i gruntem możemy jedynie sprzedać, wydzierżawić albo przekazać w zamian za inne zobowiązania - wyjaśnia Beata Kuczyńska z Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP. Sytuacja jest kuriozalna. Z torowisk już dawno zniknęły podkłady i szyny. Miejsca zarastają krzakami i samosiejkami, ale nic na nich powstać nie może. Problem znany jest marszałkowi. - Zleciliśmy PKP opracowanie mapy nieczynnych linii kolejowych - mówi Krzysztof Bańkowski z dolnośląskiego urzędu marszałkowskiego. Gdy powstanie, urzędnicy zadecydują, czy powrócą na nie pociągi, czy powstaną trasy dla rowerów. Konieczna jest też pilna zmiana przepisów, które pozwoliłyby PKP przekazywać nieczynne tory nieodpłatnie gminom. - Złożę interpelację w tej sprawie - obiecuje jeleniogórski poseł PO Marcin Zawiła. - Przejmowanie nieczynnych linii to szansa na turystyczny rozwój gmin - uważa.Mariusz Junik - POLSKA Gazeta Wrocławska
Idea nie jest zła, te linie - zbudowane jeszcze przez Niemców - mają wytyczony przebieg, wiadukty, nie prowadzą bynajmniej z nikąd donpikąd, itd. Do tego położone często w malowniczych górskich i podgórskich terenach. Pewnie skończy się - jak to u nas - niczym a nie trzeba przecież na to góry pieniędzy