A ja se dziś ciągnę gęstwiną puszczy, i ciągnę i nawalam, a Słońce ślicznie świeci, i któryś już zakręt tak ostro biorę, ramiona w kablu, bary pęcznieją, uda roznosi wprost, płuca, płuca - to kowalskie miechy!, łydy tłoczą 16 Valve, oczy są fix, ten zakręt więc pochylonym tnę, wtem ... tuż przede mną coś ogromnego! - heble dłońmi zgniatam, wrytym staję, bo tu -> koń!, koń wielki, śliczny, smolisty, i łeb i chrapy i grzywa, pęciny i chwost (się upewniam), no jak - przecież, to koń!, tyle, że pośród niczego - do jednej osady km z 5, do 2giej też gdzieś tyle; pół metra za nim 2gi koń, pół metra dalej koń trzeci (biały), se spoko luzik z gracją idą, poszły. - Pewnie na gigancie ze stadniny km stąd 'kieś 7, 8.
Jelenia widuję tu prawie każden raz; gęsiego 3 spacerujące araby - jeszcze nigdy.
Łbem jeszcze długo ze zdziwienia kręciłem. (A nad głową klucze -musi- gęsi!)
Tak z perspektywy fajnego lasu piękny to kraj - tak do tej puszczy kraju.