Witam
Was! (to znaczy ja i mój obolały tyłek)
Jak większość z Was wie, że to ja to ten co „pojechał
Mikiemu”. Całe szczęście nie obraził się (i bardzo dobrze, nie chcę mieć potencjalnych przyjaciół na sumieniu).
Miałem się wybrać na IV wyprawkę, lecz z kilku różnych względów (m.in. brak namiotu) nie pojechałem. Cóż czas płynął ludzie się wysypywali. W sobotę wpadłem na dziki (jak na mnie) pomysł – „może skoczę do domu na rowerze?” (czyli Wrocław -> Boguchwałowice). No i tak zrobiłem. Wydrukowałem sobie nazwy miejscowości przez jakie mam jechać, a na drugiej stronie opis z maps.google.pl (dramatyczny błąd!). Sprawdzenie pogody i wiatru na pogodynka.pl.
Trasa:
http://www.bikemap.net/route/900769Wieczorem przygotowałem pojazd, małe zakupy (słooodycze! :-D) spakowałem dętkę, nastawiłem budzik i spać.
5:30 ten najbezczelniejszy zadzwonił. No to jajecznica z 5 jaj (ech większe patelnie były zbyt brudne, a na tej się więcej nie zmieściło), buty i w drogę! (spoko, spoko ubrałem a nie w pidżamie pojechałem

).
6:00 Kurde chłodno coś, no to bluza na plecy „będzie cieplej jak się rozjeżdżę, a potem się w ogóle będzie cieplej” (ale głupie myślenie, gościa w krótkich portkach, cienkiej koszulce i bluzie).
Kręcimy! Najpierw wjazd na wały, potem na starachocińską i wio w stronę jelcza-laskowic. Wszystko elegancko szło! Dojechałem do Nadolic Wielkich i popełniłem pierwszy błąd. Nie spojrzałem na znak z pierwszeństwem w którą stronę droga idzie i pojechałem prosto (miałem w prawo ;/). Nic pedałuje, kręcę i dojeżdżam do Chrząstawy Wielkiej. „Kurna gdzie jestem?!” nie mam tego nigdzie zapisanego. Trudno jadę prosto. Koniec asfaltu i las. Włączam gps w telefonie – pojedziemy prosto będzie dobrze. I tak przez chyba z 5km.
„Chrząstawa Wielka Highway”

Tak kręciłem przez ten las, wyjeżdżając z niego, same fajne widoki – Brzezińska kopalnia kruszcu i obok mini cmentarz (na którym chyba jest więcej grobów niż mieszkańców owej wioski…).

Pobłądziłem znowu, zapytałem pana na rowerze jak stąd wyjechać i już prawie normalnie jechałem (to nic że prawie naście nadrobiłem).
Tak dalej leciałem już z jelcza (super płaska droga, chyba przez pół godzinki miałem 25 km/h na liczniku).
Dojechałem do Biskupic Oławskich, tam przez objazd, straciłem znowu mnóstwo czasu i dodatkowych kilometrów. Ale nie zrażony pojechałem przez Ligotę Książęcą (piękne sanktuarium tam jest, a reszta miejscowości wygląda jak żywcem wyjęta z czasów gdy PGR’y panowały nad polami).
Jadąc tymi wszystkimi polami i okolicami banan sam się pojawiał na twarzy było dobrze
Później jazda od Karłowic do Popielowa przez las gdzie nic się kompletnie nie działo, i świetnie grające w głowie pytanie: „co ja tutaj robię, uuu”. A jednocześnie genialnie można się odciąć od wszystkiego.
No i obwodnica Opola. Strach trochę mi było tamtędy jechać, ale jakoś pocisnąłem. Trochę większy podjazd, ale dobre tempo jeszcze miałem. Później czas na Ligotę tam mnie kolarz na „cieniarce” tak wyprzedził, że w pierwszym momencie myślałem „znowu samochód na gazetę!?”. Ale już go nie dogoniłem (chyba cienki Bolek jestem). W Chrząstowicach złapał mnie taki wiatr, że o mało co z roweru nie spadłem (tak mi się wydawało

), ale dałem mu radę. Droga na Ozimek. Nie dość że cały czas pod górkę to połowa w remoncie. Nie dałem rady za jednym cyklem świetlnym przejechać całości (nawet chyba za trzema, ale to nic).
W połowie drogi do Zawadzkich myślałem, że skończę i nie ruszę się stąd, aż mnie ktoś z litości nie zabierze. Pod wiatr, w lesie, z szybko przejeżdżającymi samochodami. Poważny kryzys.
Jak już przejechałem Zawadzkie, w Żędowicach 5 minutowy postój na zakup dodatkowych 1,5litra wody (skończyła mi się). I zmotywowany ciut (jak ta magia umysłu potrafi zrobić z ciałem

).
Następny krytyczny dla mnie odcinek to droga z Kieleczki do Tworogu. Pusto, droga zdarta i pod górkę. Ech przekląłem swoje pomysły niczym, małpa jedząc żółtego ogórka.
Potem już w miarę prosta droga do Tarnowskich Gór. Sporo dla mnie już wymagających podjazdów (już naprawdę nie miałem mocy, a może nawet bardziej nie wytrzymywałem na siodełku). Dalej do Nakła i w Świerklańcu odebrał mnie mój tata.
Dlaczego? Bo już była 19:30 (jakoś pół godziny do zachodu słońca), a ja przed sobą miałem perspektywę dwóch podjazdów, 24km do domu oraz braku oświetlenia, co przy zwiększającym się ruchu uznałem za niebezpieczne.
Podsumowując:
- Uważam to za ważne dla mnie doświadczenie. Uwierzyłem w słowa „200km każdy zrobić może”.
- Za zbyt ogólne uznałem prognozy dotyczące wiatru

- Sprzęt dał radę, oprócz tylnej felgi (trochę się rozcentrowała, trzepiąc całą ramą od Tarnowskich Gór).
- Sprzęt nie jest najważniejszy! Świadczy o tym, np.: za mała prawdopodobnie jak na mnie moja rama MTB, szerokie opony 1,95” (w tym zdarta tylnia, miejscami wyłażą sznurki), 3x6 klasy sis przerzutki.
- Opis trasy z google maps - jest o kant lewego pośladka potłuc. Nie myślcie żeby go gdzieś używać...
Statystyka:
wyjazd - 6:00
koniec – 19:30
jazdy w siodle: 11:27
kilometrów (według licznika): 203.93
v-max: 40,7 km/h
v-max na prostej (zauważona): 36 km/h
PS. Dodam że to był mój pierwszy raz gdy pokonałem na rowerze odległość większą niż 53km (które też były szczytem osiągniętym w tym roku).
PS2. Szukam sponsora na wygodne siodełko! Brooks’a bardzo chętnie, innymi też nie pogardzę!
PS3. Obiecuję następnym razem więcej zdjęć robić! (i z rowerem!)
PS4. Trasa z bikesmap, nie jest idealnie taka sama jak jechałem. Chodzi mi o odcinek od Chrząstawy do Jelcza oraz Biskupic Oławskich do Mąkoszyc (w nich też ze 2 km nie potrzebne zrobiłem).
PS5. Cieplej ubrać się powinienem zdecydowanie!
taaakie widoki miałem!
Wjazd do Opolskiego:
Jeszcze nie wiedzący co to zmęczenie :twisted:
Wjazd do lasu chyba za Rogalicami:
Dziwne dla mnie polsko-niemieckie nazwy miejscowości:
OPOLE!! Już czuję gdzie jestem!:
Hmm to którędy teraz?
Śląsk! Już czułem się jak w domu, szkoda że najtrudniejsza część dopiero nadchodziła:
No i trip z licznika:
