Zwyczajowo na początku maja lubię pojechać jakiś wyścig, głównie by sprawdzić, czy ciało, głowa i sprzęt po zimie działa jak należy przed dalszą częścią sezonu. Do wyboru miałem Piękny Wschód, na którym już byłem dwa lata temu, (race through) Słowacja (ale też Węgry, których nie znoszę), która miała być tydzień później, nie dając imo dość odpoczynku przed RTP, oraz Lajkonik, który był blisko Krakowa, w którym chwilowo rezyduję, no i w menu którego była godna liczba górek do podjechania. Zatem wybór był prosty, pozostało się nieco przygotować logistycznie. Wyścig wypadał w 1. maja, znaczy w święto narodowe. Oznaczało to konieczność stołowania się na stacjach benzynowych, których przy trasie za wiele nie było. Wobec dużej liczby przewyższeń (11000m) zdecydowałem się nie brać plecaka z bukłakiem na plecach, polegając na dwóch litrowych bidonach. To pozwoliło wytypować trzy postoje na stacjach koło Zakliczyna, Kołaczyc oraz w Gorlicach, mniej więcej w równych odstępach. Z tematów sprzętowych, to zdecydowałem się założyć opony GP5000 (pod dętkę, wersji TLR nie udało mi się wcisnąć na obręcz), a ciuchy na noc spakowałem w wyścigową wersję Apidury pod siodło.
Dzień wyścigu wita nas ciepłem i słoneczkiem, o 9 rano mamy piękną pogodę. Startuje nas łącznie mniej niż 15 osób, toteż możemy ruszyć wszyscy razem o jednej godzinie. Zaraz za bramą OW Stalownik, który gościł start oraz metę, zaczyna się pierwszy z osiemdziesięciu podjazdów, który mój Garmin wykrył na trasie. Po dwóch zakrętach mocno rusza Tomek Spyra. Dołączam do niego, nieco się forsując, niemniej odcinamy resztę grupy i lecimy w stronę zamku w Tropisztynie. Przy światłach dogania nas na chwilę Aneta Lamik, niemniej na podjeździe na Połom zostaje z tyłu. Na słynnej ściance w Laskowej Tomkowi udało się podjechać 400m dalej niż mi, dzięki czemu zyskuje przewagę jakiejś minuty nade mną. Doganiają nas fotografowie, z którymi zamieniam kilka słów, między innymi mówię, że mam dobre buty do podchodzenia ścianek (jeżdżę w butach spd-mtb, jakoś nigdy buty stricte szosowe mnie nie przekonały). W Limanowej doganiam Tomka, równym tempem podjeżdżamy Ostrą i grasujemy przy Młyńczyskach. Na przełęczy Słopnickiej Tomek zostaje nieco bardziej z tyłu i jest to ostatni raz, kiedy go widzę przed metą. Za Słopnicami czeka na mnie podjazd po betonowych płytach pod przysiółek "Góry Rysie", a także osiedle Cyganów w Koszarach, o którym już nieco słyszałem, ale nigdy jeszcze nie byłem. Dalej trasa wiedzie mniejszymi, ale wciąż urokliwymi górkami przez Żegocinę oraz Lipnicę Murowaną, do Zakliczyna. Tutaj wypada mi pierwszy postój, na którym ogarniam jedzenie i bidony w 7 minut, co jak na mnie i moje rozmemłanie jest całkiem dobrym wynikiem, tym bardziej, że nikt mnie nie wyprzedza w międzyczasie.
Druga kwarta trasy zaczyna się od dojazdu i podjechania pod Golgotę (trafna nazwa) przy Dąbrówce Szczepanowskiej. Wężykując, wyjeżdżam górkę z całkiem przyzwoitą wieżą widokową oraz widokiem na dolinę Dunajca. W Pleśnej wypada mi sik pauza w oczekiwaniu na przejazd pociągu. Jest popołudnie, słońce ładnie przygrzewa, a mimo relatywnie niskiej wysokości bezwzględnej widoczki są więcej niż przyzwoite, choć jak zazwyczaj bywa na wyścigach, nie ma czasu stanąć i się nacieszyć krajobrazem. W Zawadzie Brzosteckiej decyduję się na awaryjną wizytę na Orlenie, bo pragnienie jednak jest większe niż się spodziewałem. Dolewam szybko jeden bidon w toalecie i lecę dalej. W okolicach Południka łapie mnie uroczy zachód słońca (Pogórze świetnie się tutaj zaprezentowało!), niestety jakiś lokals zdecydował się pojeździć piździkiem, smrodząc mi okrutnie spalinami gdy mnie mijał ze cztery razy. Brak słońca oznaczał szybki spadek temperatury, jeszcze przed Jaszczurową ubrałem wszystkie ciuchy, jakie miałem. W Kołaczycach na Orlenie mija połowa trasy, które pokonałem w nieco ponad 12 godzin razem z postojami. Dobieram żelki, picie i lecę w ciemną noc.
O ile dwie pierwsze ćwiartki trasy były najeżone podjazdami (odpowiednio 2700m i 2800m w pionie), o tyle trzecia, nocna zapowiadała się spokojniej, obiecując ledwo 2000m przewyższeń. To dawało szansę na sprawne uporanie się z tym odcinkiem oraz nieco wytchnienia dla kolan i łydek. I faktycznie, podjazdy w Paśmie Brzanki nie były zbytnio agresywne, wymagały jedynie cierpliwości, by je wymłynkować odpowiednio długo. Wrogiem numer jeden stały się teraz cieki wodne, przy których temperatura odczuwalna spadała o jakieś 10 stopni. Natomiast sama noc była bezchmurna, do około drugiej w nocy towarzyszył mi księżyc, a także liczne gwiazdy na niebie. Należy także odnotować obecność zwierząt: przepłoszyłem poważną liczbę saren, zajęcy, dwa lisy (jeden w czasie ucieczki porzucił łup na środku drogi), a także z pięć jeży. Im bliżej świtu, tym więcej ptactwa budziło się do życia, dawało to poczucie nowej doby, wschodu słońca, no i wyższej temperatury. Zanim jednak to nastąpiło, zajechałem na trzeci i ostatni bufet w Gorlicach, solidnie przemarznięty. Trochę się obawiałem tego postoju, bo sporo zjechałem z trasy (jakieś 4km w jedną stronę) i ryzykowałem, że stracę komfortową przewagę nad drugim miejscem. Toteż mimo dyskomfortu termicznego na stacji robię absolutne minimum i ruszam dalej w trasę, okrutnie dzwoniąc zębami.
Podjeżdżąc pierwszą sztajfę od Szymbarku, dostrzegam piękny brzask na wschodzie; niebo zrobiło różowo-pomarańczowe; obserwowanie tego zjawiska to jeden z moich ulubionych elementów wyścigów ultra. W zasadzie odliczałem każdą minutę do wschodu słońca oraz każdy podjazd wyliczony przez nawigację. Niestety los nieco ze mnie drwi i po zjeździe z Odernego, w Uściu Gorlickim notuję temperaturę -1 stopnia, co jest prostą informacją zwrotną, że jeszcze przez przynajmiej godzinkę słońce będzie tylko ładnie wyglądać, a jak będzie grzać, to będzie. Na szczęście znana mi po zeszłorocznym RTP kombinacja dróg przez Czarną/Śnietnicę/Banicę/Czyrną i Piorunkę pozwala nieco ukoić ból istnienia. Od Berestu, przez Kamianną do Królowej Polskiej są dwa świetne leśne podjazdy, których kompletnie nie byłem świadom. Ten drugi był bardziej szutrowy, ale w zasadzie taki wtręt był miłym urozmaiceniem, wymagającym nieco więcej techniki na zjeździe. Z Kamionki Wielkiej mamy jeszcze jedną ściankę w stronę Mystkowa - za każdym razem w takich miejscach fascynuje mnie, kto się chciał akurat tam wybudować i kto zdecydował, by wylać tam asfalt. Za Mszalnicą mamy typowy przykład rysowania tras trybem 'Cycling' na portalu Ride With Gps - ślad ucieka w ciężkie krzaki, jest nieco błota od zrywki, a to wszystko po to, by kreska była 200 metrów krótsza. W zasadzie najwięcej czasu straciłem na znalezienie drogi (dla ciekawskich: tutaj
https://www.google.com/maps/@49.6081003,20.8399153,3a,75y,131.98h,73.6t/data=!3m7!1e1!3m5!1s30KRdklWs41NLZGVAYihPA!2e0!6shttps:%2F%2Fstreetviewpixels-pa.googleapis.com%2Fv1%2Fthumbnail%3Fcb_client%3Dmaps_sv.tactile%26w%3D900%26h%3D600%26pitch%3D16.400978060014424%26panoid%3D30KRdklWs41NLZGVAYihPA%26yaw%3D131.98307612322944!7i16384!8i8192?entry=ttu&g_ep=EgoyMDI1MDQzMC4xIKXMDSoASAFQAw%3D%3D należało pojechać wzdłuż płotu w dół, zamiast kulturalnie asfaltem). Niemniej, przypomniałem sobie, że w czasie wyścigu prowadzony był też alternatywny konkurs na zdjęcie najbardziej ufajdanego roweru po jeździe - uznałem, że w ten sposób organizator daje również szansę szosowcom, by się nieco ubrudzili. Z Ptaszkowej znany i lubiany zjazd wiedzie do Grybowa. Zostaje 40km trasy i 10km w dół

Mija pierwsza doba, słońce już grzeje w pełni, ja rozbieram się tylko częściowo z czapki, komina i rękawiczek. Mając sporą przewagę, niespiesznie podjeżdżam lub podchodzę ostatnie podjazdy, słuchając przy okazji muzyki z telefonu. Spory ruch samochodowy niestety nieco psuje komplemplowanie widoków i chwili. Przed ostatnim hopkiem łapie mnie fotograf, który towarzyszy mi do końca podjazdu. Ostatnie 10km to istotnie piękny zjazd w dół, spokojne zakręty i ogólna radość.
Na mecie czekali oczywiście konkubina, makaron, oraz piwko zero

była okazja opowiedzieć co nieco o doświadczeniach i przemyśleniach z trasy, a to wszystko przy pełnym słońcu z widokiem na Jezioro Rożnowskie. Kawał dobrej, przemyślanej trasy, podjazdy nieco brutalne, aczkolwiek dające satysfakcję z pokonania każdego z nich. Jako nagrodę dostałem ładną akwarelę z motywem bikepackingowym, porządną wiatrówkę oraz skarpetki od Pedaled, także jestem całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy.