Na majówkę ubiegłego roku pojechaliśmy w trzy osoby do Estonii. Wpierw mieliśmy kupione tanie (bardzo) bilety lotnicze do Rygi (bez rowerów, z zamiarem dokupienia po podjęciu ostatecznej decyzji, że lecimy), ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na dojazd i powrót samochodem. Dojazd samochodem z użyciem wszystkich dostępnych po drodze autostrad i dróg ekspresowych (niezależnie od ceny) z Poznania do Smarde koło Rygi trwał 17 godzin 15 minut netto ze średnią prędkością 61,4 km/h, ale w tym było trochę czasu na szukanie miejsca na rozbicie namiotu pod Rygą, dopiero wtedy wyłączyłem GPS i włączyłem rano też trochę za wcześnie. Około 40 minut można odjąć.
Drugiego dnia przed południem (po spaniu bitych 10 godzin) podjechaliśmy końcówkę i zaparkowaliśmy w Smārde na bezpłatnym parkingu koło stacji kolejowej (stamtąd jest powyższe zdjęcie z ekranu odbiornika GPS) i ruszyliśmy rowerami na szlak. Generalnie trasa, którą zaplanowałem, polegała na zwiedzaniu wpierw parku narodowego Ķemeri (z jednym biwakiem po drodze),
następnie transfer koleją z Rygi do Strenči, skąd już na własnych kołach przez niezliczone torfowiska i dwa parki narodowe (Soomaa i Lahemaa) na najbardziej na północ wysunięty lądowy fragment Estonii, po czym powrót na południe i zakończenie transferem kolejowym do Smārde z wybranej stacji w Estonii (z przesiadką w Valdze wykorzystując dostępne 3 połączenia na dobę, bez konieczności wcześniejszej rezerwacji miejsc na rowery).
Wszystkie noclegi były w przyrodzie, na wieżach widokowych lub na dedykowanych miejscach leśnego biwakowania. Kąpaliśmy się w jeziorach, a także raz porządnie - w środku wyjazdu - na stacji benzynowej, gdzie były płatne prysznice z ciepłą wodą i możliwość ładowania elektroniki. Tam spędziliśmy kilka godzin i podbiliśmy całą elektronikę na full, do tego mieli dobre burgery, smaczne frytki, palce lizać, niejedna dokładka była, żeby baterie się dobrze naładowały.
Jeśli chodzi o wyżywienie, to bazą były liofy, zabrane wędliny i zakupy po drodze, ale w sumie dość często – raz na 1-2 dni - trafiały się gospody, karczmy i restauracje. Jeśli była taka możliwość, to z nich korzystaliśmy. Dania raczej obfite, raz się tylko naciąłem, ale to kwestia szczęścia co się wybierze. Te lokalne potrawy zazwyczaj były trafione, ale w niektórych przypadkach cechowała je mała zawartość białka. Wtedy wieczorem w ruch szły batony białkowe, warto kilka było zabrać. Boczek też było warto zabrać, wpierw jednak ogrzać ręce...
Główną osią tematyczną wyjazdu były kładki na torfowiskach, trasa była też tak zoptymalizowana, aby dosłownie każdy biwak był w ładnym miejscu i jeszcze można było jechać krótsze/dłuższe odcinki. Dzienny kilometraż był relatywnie niewielki, ale wynikało to głównie ze zwiedzania torfowisk
– kładka o długości 5 km zajmowała w sumie 2 godziny, bo było dużo fotografowania i podziwiania przyrody. No i jak było blisko zachodu słońca, to zostawaliśmy w pięknym miejscu, a nie grzaliśmy na kolejne, bo chcieliśmy się nacieszyć pięknem przyrody, a nie jazdą po ciemku z wywieszonym jęzorem.
Jak padało, to biwakowaliśmy pod wieżą, żeby mieć suche miejsce do posiedzenia i suche namioty. Jak nas front polarny dopadł w ciągu dnia, zresztą zgodnie z prognozą, to rozbiliśmy namioty i kilka godzin ulewy przespaliśmy i ruszyliśmy dalej jak przestało padać.
Mieliśmy dobry zasięg internetu i rewelacyjną osłonę radarową, więc łatwo było dostosować się do zbliżających się opadów. Kilka razy przeczekaliśmy w barach lub restauracjach na posiłku kolejny front chłodny (bo w sumie mieliśmy same fronty chłodne poza jednym ciepłym, temperatura na starcie ponad +25°C, a bliżej końca wyjazdu minimum na biwaku -12,8°C, co nawet w Estonii w maju jest wartością bardzo niską). Te -1,7 było w namiocie, blisko głowy, tam trzymałem urządzenie, żeby bateria nie padła. Czujnik zewnętrzy był nad gruntem.
Wyjazd był bardzo udany, pod względem walorów widokowych chyba jeden z najlepszych na nizinach jaki udało mi się poczynić w mojej wyprawowej karierze, a trochę tego było. Zrobiłem z niego fotorelację, ale nawet po usunięciu ponad 90% zdjęć jest wciąż dość długa.
Tym niemniej dalej nie będę już kastrował, bo chcę również dla siebie zachować pewne kadry, na wypadek dziwnego pomysłu jazdy w chłodniejszej porze roku. A kusi mnie okrutnie...
Są w galerii różne osobliwości, na przykład jadący tyłem motorowy wagon pasażerski w czynnej kopalni torfu.
Już mnie ciągnie na te bagna, ale na szczęście ta jesień już zaplanowana gdzie indziej. Link do fotorelacji:
https://photos.app.goo.gl/R1oe824y3XHZKZmg8Każde zdjęcie jest opisane. Są też podane nazwy geograficzne, więc możecie planować. Komarów nie było, bo one są dopiero po weekendzie majowym. Jesienią i zimą też ich nie ma...