Autor Wątek: Wycieczki czesko-metalowe  (Przeczytany 10439 razy)

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 3 Wrz 2024, 20:35 »
W ubiegłym roku rozbiłem się na płatnym kempingu organizowanym na czas festiwalu - on jest ogrodzony i pilnowany, w tym roku rozbiłem się za darmo na 'dziko', są wydzielone miejsca, w których to jest dozwolone i na czas festiwalu powstaje dość gęsto zaludnione pole namiotowe. Niepilnowane, ale kradzieże się raczej nie zdarzają (oczywiście portfela ani telefonu bym w namiocie nie zostawił).

Rower zapięty łańcuchem w pobliżu, jeździłem na nim do zakupy do marketu oddalonego o 1.5 km.

Offline Mężczyzna bzyk69

  • Wiadomości: 603
  • Miasto: Pszczyna
  • Na forum od: 27.08.2021
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 4 Wrz 2024, 14:27 »
Ech, aż się czasy Jarocina przypominają.
Narobiłeś mi smaka tymi zdjęciami spod sceny, impreza musiała być przednia.

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 20 Wrz 2024, 23:28 »
W Aleksandrowie Łódzkim lato umierało głośno, ale na Jurze było zupełnie cicho.





Wyjechałem w czwartek, mając przed sobą trochę ponad 2 dni jazdy i trochę ponad 300 kilometrów do Aleksandrowa; potem drugie tyle.

Miejsca jak to na Jurze, pod niektórymi się zatrzymałem, pod innymi nie.







Udało mi się w końcu odwiedzić niedoszły aquapark pod Ogrodzieńcem, urbex mniej ciekawy niż sobie go wyobrażałem, acz ujdzie.



Przypadkiem minąłem także pamiętną pizzerię z jednej wyprawki, acz zjadłem dopiero w Żarach, zresztą też w pizzeri wcześniej przeze mnie odwiedzonej.



Na nocleg zatrzymałem się na Górach Towarnych, punkcie widokowym dość wyjątkowym - można dostrzec z niego warmińsko-mazurskie, konkretnie Olsztyn.





Prognozy słońca i gorąca sprawdziły się. Sucho, pyliście, piaszczyście. Kilka kąpieli w rzekach, woda nieco brzydko pachnęła; najwidoczniej taka sama ilość zanieczyszczeń trafia do mniejszej ilości wody. A może poziom wody opadł poniżej oczyszczającej ją wodnej roślinności? Warta pod Radomskiem do przejścia wpław, w dobrze dobranym miejscu nawet bez moczenia gaci.

Ciągniki pracujące w polu zostawiały za sobą długie chmury pyłu.   



Niewielki zawijas gminny, a potem odbiłem na Górę Kamieńsk, gdzie zamiast widoku znalazłem sporo dojrzałego rokitnika, mój pierwszy raz.



W okolicy Kleszczowa dużo kiepskiej jakości dróg rowerowych, za to dobre widoki na odkrywkę i elektrownię. Po infrastrukturze widać zamożność gminy, która pryśnie wraz z zakończeniem wykopywania węgla (a potem elektrowni). Na pocieszenie po paru latach pojawi się rozległe jezioro, pytanie tylko czy uda się je zagospodarować, czy też zostanie objęte zakazem wstępu tak jak np. te w okolicy Janiszewa.







Po paru piaszczystych odcinkach resztę trasy do Łasku zdecydowałem się polecieć po asfalcie pustawej DW483, jako że się już ściemniało. Dnia poprzedniego kopałem się w piachu po ciemku i miałem umiarkowaną ochotę na powtórkę.



Drugą noc spędziłem pod Łaskiem (do którego dojechałem już asfaltem, drogą wojewódzką – porzuciłem leśne drogi, miałem już dość piachu; a może byłby już tylko dobry szuterek?), w zagajniku niedaleko rzeki. Rano usłyszałem, że ktoś chodzi niedaleko mnie po lesie, potem zobaczyłem oddalającego się faceta w bluzie z kapturem. W takiej suszy na pewno nie grzybiarz, może spacerowicz? Zbierając się zorientowałem się, że to nie on mi zakłócił biwak, tylko ja to zrobiłem – jakieś 30 metrów ode mnie rozbity był namiot. Miłośnik natury, bezdomny, pracownik sezonowy który oszczędza na noclegu? A może namiot został rozstawiony dopiero przed chwilą? Raczej już się nie dowiem.

Do Aleksandrowa zajechałem przed południem, zjadłem solidny obiad u taniego wietnamczyka i udałem się na festiwal – jego trzeci, ostatni dzień (po prawdzie, to przyjechałem tylko na koncert zespołu Overkill, reszta przy okazji).







Dalej, ale nie z powrotem, ruszyłem sporo po północy; ostatni koncert festiwalu mnie nie interesował. Zjadłem kolację na Orlenie (resztki z dnia poprzedniego przecenione o bodaj 30%), przeleciałem Łódź z zachodu na wschód i rozbiłem się w Lesie Wiączyńskim, zasypiając do szumu niedalekiej autostrady A1. Z rana obekały mnie trzy daniele, a ja koło południa (wstałem po 9, no ale też poszedłem spać po 3) zajechałem do Koluszek na śniadanie w kebabie, serwowanego, jak na niewielkie prowincjonalne miasteczko przystało, przez bengalczyka w poplamionej koszulce.

Resztę dnia spędziłem głównie na szutrze, objeżdżając kompleksy leśne położone w okolicy Tomaszowa Mazowieckiego oraz Inowłodza. Najciekawszym odcinkiem tego skądinąd przyjemnego rejonu było kilka km wzdłuż Pilicą, wyjeżdżoną w trawie polną drogą, z rozległym widokiem na łąki z jednej strony, na zakola rzeki z drugiej. Takich odcinków wzdłuż Pilicy jest sporo, mam wrażenie, że więcej, niż przy innych rzekach.

Zakupy udało mi się zrobić w jeszcze otwartym sklepem w Spale, do którego zdążyłem rzutem na taśmę. Miejscowość była koszmarnie zatłoczona, nie bardzo rozumiem, czemu, bo nic tam nadzwyczajnego nie ma.

Z powrotem zanurzyłem się w las, z którego wyjechałem dopiero pod Mysiakowcem, zmierzchało, więc przystanąłem na chwilę na moście nad Pilicą pogapić się na wschodzący księżyc. W tym samym momencie z dwóch stron na most weszło dwóch miejscowych, każdy z piwem, i oni stali sobie razem, a ja podobnie, ale osobno.

Z rana dobiłem do trasy kolejowej na Warszawę, wzdłuż której przejechałem paręnaście kilometrów, obserwując sobie mknące pociągi. Tutaj już zaczyna się mazowieckie zagłębie sadownicze. W 'największym sadzie europy' akurat trwają zbiory. Drogami raz po raz przejeżdżają 'kolejki' (niewielki traktorki z kilkoma przyczepkami wiozącymi owoce), w skupach na transport czekają całe naczepy pełne jabłka przemysłowego, a z sadów dochodzą dźwięki ukraińskiego disco puszczanego przez zbieraczy, pracujących pośród długich rzędów niewysokich jabłonek gnących się od zaczerwienionych owoców. I tak przez dziesiątki kilometrów.









Po drodze zupełnie przypadkim przejechałem przez miejscowość Lutkówka; ponoć panował tu specyficzny zwyczaj, w ramach którego mieszkańcy wierzyli, że są w stanie odwrócić klątwy, uroki i odegnać złe moce 'odwracając czas', tj. tańcząc w noc świętojańską dookoła stołu w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. A na festiwalu grał zespół Mary (nie od Marii, tylko od umierania) i właśnie o tym jest jeden z ich utworów o tytule Lutkówka. Dość niespodziewanie się to złożyło.



Na dłużej na obiad zatrzymałem się w Mszczonowie. Jak na mazowieckie miasteczko przystało można tu znaleźć taniutką restauracją wietnamską, w której zamówiona porcja z dodatkowym ryżem nabrała rozmiarów na tyle monstrualnych, że dojadłem ją następnego dnia na śniadanie.



W Radziejowicach posiedziałem chwilę z ładnym widokiem na osobliwy pałac – klasycystyczny dworek połączony z neogotyckiem zameczkiem, elegancko umieszczonym nad stawem. Zwalczyłem ochotę na zajście na kawę i poleciałem dalej, wzdłuż autostrady, umiarkowanie interesującymi wioskami, z - jak na mazowieckie przystało – zdecydowanie nadmiarową ilością ogrodzeń i tabliczek 'TEREN PRYWATNY'.





Krótki przejazd przez tereny wojenne



Noc spędziłem pod wiatą przy torach kolejowych niedaleko Tarczyna, na którą wpadłem zupełnie przypadkiem. Kilka pociągów mnie obudziło, ale wiata osłoniła mnie przed dość mocno padającym deszczem. Trudno mi to wytłumaczć, ale lubię spać przy umiarkowanie używanych torach kolejowych, pobudki przez nocne pociągi dają mi trudny do określenia komfort, wrażenie przytulności.

Z Tarczyna, spod fontanny-jabłka blisko do ruchliwego Nadarzyna (w zasadzie typowych odległych przedmieść Warszawy), stamtąd przez senne, leśne miasteczko Magdalankę do Raszyna, jeszcze niezbyt długi przejazd do centrum Warszawy, w centrum obiad, potem kawa z widokiem na pałac kultury, ale taki realny koniec był właśnie w Raszynie, to była ostatnia niezaliczona gmina województwa mazowieckiego. I objechanie tego behemota, gminnego monstrum, ostatnim wykręconym zawijasem w zasadzie kończy moją wieloletnią przygodę z gminami. Wprawdzie pozostały jeszcze dwie krótkie wycieczki, do nieodległego świętokrzyskiego i podkarpackiego, ale w porównaniu z ogromem jazdy przez wszystkie pozostałe przestrzenie naszego kraju stanowią w zasadzie formalność.








Offline Mężczyzna qbotcenko

  • Wiadomości: 3334
  • Miasto: Tomprofa Gbórnicza
  • Na forum od: 17.03.2018
    • http://qbot.pro/
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 21 Wrz 2024, 00:40 »
Jedyna zaleta aquaparku w Ogrodzieńcu to potężne maślaki, które często wyrastają dokoła ścian. Bo widokowość żadna...

BTW. Ukradłeś moją brodę  :o

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 20 Sie 2025, 16:43 »
Z festiwali w tym roku odwiedziłem tylko Brutal Assault, ale o tym później. Na razie wklepałem dotychczasowe wycieczki czeskie na zaliczgmine.pl i nawet jako-tako to wygląda, przynajmniej jeśli chodzi o najbliższe rejony:



Poza tym odbyłem jeszcze cztery inne wycieczki, w tym dwa dojazdy na zlot, również w większości w rejonie śląsko-morawskim, ale w czasach zamierzchłych. Ich odtworzenie w pełnie raczej się nie uda, ale kilka fragmentów jeszcze pewnie dorzucę.

Kryteria przyjąłem bardziej liberalne niż w Polsce, bo zaliczam sobie m.in. gminy w przypadku przejazdu drogą wyznaczającą ich granice.

Offline Mężczyzna wojtek

  • Użytkownik forum
  • Wiadomości: 5227
  • Miasto:
  • Na forum od: 02.03.2010
    • Pokój z Tobą
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 20 Sie 2025, 18:16 »
Ministry to Ci zazdroszczę:


Podobnie Furii, ale ich z tego roku nie znalazłem.

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 1 Wrz 2025, 22:32 »
Na ile sposobów można pojechać z Krakowa do Jaromera? Teoretycznie na wiele, w praktyce z mojego punktu widzenia naprawdę sensowne są dwa wyjazdy z Krakowa (wzdłuż Wisły bądź przez Puszczę Dulowską), następnie tak naprawdę dość ograniczona sieć dróg leśnych w pasie leśnym Oświęcim - Kuźnia Raciborska (w tym dość nieliczne przejazdy przez DK 1 i DK 81), tak, aby ominąć Aglomerację Śląską, a następnie nie tak duża ilość przepraw przez Odrę. Dalej istotnym ograniczeniem są również Jesioniki (zawsze muszę sprawdzać jak się to pisze, po polsku Jesioniki, po czesku Jeseniki i jakoś nie mogę spamiętać) i stosunkowo mała ilość dróg przez nie, jak również mało przejezdny Masyw Śnieżnika i inne pasma; choć generalnie tam w Czechach można już sobie znacznie bardziej pofolgować, szczególnie jeśli tak jak rok temu ominie się Jesioniki od południa; tym razem jednak miałem inny plan. Tak czy siak, sporo odcinków znam już mniej lub lepiej na pamięć i przejeżdżałem je nie raz.

Przez puszczę Dulowską jechałem w zeszłym roku, więc w tym roku padło na Wisłę. Sprawnie, choć nie szybko, bo pod wiatr. Na tym etapie akurat droga wałem jest w miarę widokowa – po lewej Beskidy, po prawej wzniesienia Garbu Tenczyńskiego; nieliczne rozlewiska i podmokłe bagna, a w pewnym momencie widoczne nietypowe, fantazyjne rusztowania – tory kolejek w parku rozrywki Energylandia.



Jako że ostatnio niezbyt jeździłem, to forma taka se, do tego wyjechałem po południu i dość zmęczony pracami przy remoncie. Na nocleg, po lekkim deszczu (akurat przeczekanym na posiłku pod Dino), dojechałem na hałdę Krupiński, chyba 4 raz ją odwiedzam. Widok nocny bardzo ładny, wschód słońca nijaki, akurat słońce przesłoniły chmury. Tak czy siak jako punkt widokowy bardzo dobrze się sprawdza. Dalej przez Śląsk drogami szutrowymi przez lasy, z ominięciem Żor i Rybnika.

[/url][/img]





W Lyskach akurat zajechałem do sklepu, kiedy lunęło przez duże L. Lokalne oberwanie chmury, po parunastu minutach zelżało i ruszyłem dalej. W akompaniamencie syren OSP przebijałem się przez kilka kilometrów dróg polnych, momentami z wodą sięgającą suportu; kawałek dalej, pod Dębiczem, straż pożarna przepompowywała wodę z rowu, która przelała się na drogę. A to było tylko paręnaście minut ulewy.



Na koronie zbiornika retencyjnego na Odrze natknąłem się na nieoczekiwanie piękny widok. Beskid Śląsko-Morawski jak na dłoni, zaś w oddali nad Śląskiem raz po raz zaciemnienie od ulewnego deszczu; do tego chwilę później doszła okazała tęcza.







W Krzanowicach krótka wizyta na cmentarzu, celem doznania pogranicznego kolorytu; udana.





Krótka przeplatanka Polska-Czechy-Polska-i już na dobre Czechy. Po drodze nocleg rozbity w deszczu, dosłownie kilka minut za późno, a to ze względu na to, że poprzednio upatrzona miejscówka w środku pól była pod obserwacją myśliwego na ambonie.





W samych Czechach jak to w Czechach, po pagórkach i górkach, do tego trochę leśnych dróg. Więcej asfaltu, niż się spodziewałem. Drogi leśne, nawet te wyłączone z ruchu, obecnie w dużej mierze są wyasfaltowane, przez co moje opony 1.75' okazują się być mało adekwatne.



Co może być bardziej czeskiego niż knajpa z piwem i rada gminy w jednym budynku?



Przed Vrbnem chciałem pojechać znaną sobie drogą rowerową, aplikacja mi to odradzała ale co tam. Na miejscu okazało się, że na odcinku paruset metrów droga została doszczętnie zmyta razem z mostkiem, pewnie przy powodzi rok temu. Było więc trochę przepychania i przenioska przez rzekę, wody na szczęście niedużo.





W miasteczku skorzystałem z bankomatu. Komercni Bank, istotne, bo niektóre sieci ściągają dodatkowe 600 koron (10 zł) za wybranie pieniędzy. W tej knajpie co zawsze niestety nie zjadłem, była zamknięta. Dalsza droga szutrowa wzdłuż rezerwatu Skalni Potok fantastyczna, bardzo widokowa, a żaden szlak przez nią nie prowadzi. Lekkie rozmycia, ze dwa razy trzeba było przeprowadzić.





Na zjeździe trochę przytrzymał mnie deszcz a w dali grzmiało; akurat trafiła się wiata, gdzie się zatrzymałem na chwilę oczekując burzy, jednak przeszła bokiem.



Złapałem przez to trochę opóźnienia, więc podjazd pod Šerák tylko nadgryzłem i rozłożyłem się na noc pod pierwszą wiatą przy drodze. Pod wieczór przyszedł deszcz i okazało się, że wiata mocno przecieka i w środku nocy, żeby nie kapało mi na śpiwór, muszę rozbić namiot.



Taka dygresja że w Czechach wiat niby jest sporo, ale robione są nieraz dość byle jak, z dachem pod postacią cienkiej warstwy desek która dość łatwo przecieka. Już któryś raz mi się to zdarzyło. Z rana 700 m podjazdu na szczyt, w tym końcówka w szutrze, a raczej tuż pod szczyt, bo ostatnie metry do słupka szczytowego (bez tabliczki) trzeba podejść. Miałem lekką niestrawność więc wchodziło to mizernie, głównie na kofoli. Na szczycie widoków w zasadzie nie było, tylko w kilku momentach chmury troszkę odsłoniły. W schronisku  zjadłem co nieco, zabrałem się za zjazd, a raczej długie i mozolne sprowadzanie po kamieniach, w sumie oczekiwałem, że będzie trochę lepiej. Na koniec przyszło mi do głowy, że może lepiej było sprowadzać/zjeżdżać pod wyciągiem? Chyba było by prościej.







Na dalszym zjeździe, dalej stromym i szutrowym, zorientowałem się że nie mam już klocków z tyłu (oraz zapasu; zapewne kiedyś wyciągnąłem, żeby wymienić i zapomniałem uzupełnić), no ale niby nie jest to duży problem, bo mam przecież przedni. Ale ten po chwili zaczął dymić, choć nie było ku temu aż takich nachyleń; więc tak pół na pół zjeżdżając i sprowadzając (żeby miał chwilkę na wystygnięcie) znalazłem się na dole. Tam okazało się, że jeden z tłoczków nie odbijał i klocek był cały czas dociśnięty do tarczy; nie dziw więc, że wszystko się przegrzewało. W trakcie diagnostyki przy ruszaniu felerny tłoczek wypadł, co mnie dość rozbawiło (poza faktem, że razem z nim wyleciał cały płyn hamulcowy). Wlałem więc do przewodu trochę oleju do łańcucha i zmontowałem z powrotem licząc, że jako-tako będzie. Niestety, po parunastu km po asfalcie okazało się, że przednia tarcza znowu wyraźnie ociera i hamuje. Przeszedłem więc do planu B i przełożyłem dobre klocki z przodu na tył i tak już pojechałem z samym tylnym hamulcem (średnio hamującym, no bo klocki niedotarte), broń boże nie dotykając klamki przedniego hamulca bo znowu się syf zrobi i trzeba będzie rozchylać. Ale nie narzekam, bo w końcu całą trasę udało się zrobić na kołach, a łomot pociągu przejeżdżającego po pobliskim nasypie sugerował, że jest w sumie prosta opcja aby poradzić sobie z problemem. W trakcie grzebaniny z hamulcem wyprzedzili mnie piechurzy minięci parę km wcześniej...

Tak oto zaliczyłem 'dużą trójkę' podjazdów w Jesienikach - Pradziad, Dlouhe Strane i właśnie tenże Šerák. W przyszłym roku może znowu odwiedzę może Śnieżnik, albo dawno już niewidzianego Pradziada.

Ze względu na hamulec – a także czas (choć główna strata czasowa również była spowodowana grzebaniem przy hamulcu) trasy już nie urozmaicałem i do Kralik dojechałem po asfalcie, bez polotu, choć były ładne momenty.







Za Kralikami chciałem na szybko obejrzeć stare wagony i pociągi na stacji Dolni Lipka, niestety dworzec jakoś został przebudowany i nie było już łatwego dostępu jak trzy lata temu.

Ze względu na spodziewane błoto drogą polną (zielonym szlakiem) wzdłuż granicy zrobiłem tylko kawałek. Zachwycił mnie rozległy widok na Pasmo Śnieżnika skryte w chmurze oraz ruina barokowej kaplicy, kapitalny odcinek.





Trafiłem także na wspaniałe pole grzybowe, ze trzydzieści dorodnych kapeluszy kani. Niestety, jedyne co miało sens to zabrać tylko jeden.



Dalej miałem w planach szczyty (z wieżami widokowymi) Anenský vrch oraz Velká Deštná, jednak aby uniknąć spodziewanych stromych szutrowych zjazdów na dość słabym hamulcu porzuciłem je na rzecz asfaltu. Może następnym razem. Przejechałem tylko kawałek względnie płaskiego grzbietu Gór Orlickich; po drodze raz po raz masywne, betonowe bunkry i umocnienia z międzywojnia.



Trochę jazdy bardzo pustymi i widokowymi asfaltami Gór Orlickich





a na koniec długi, świetny (choć chłodny, ogólnie było dość chłodno) zjazd drogą szutrową przez dolinę potoku Olesenka na obiad i piwo w Piekle.





Ogólnie w Czechach jest zaskakująco dużo takich właśnie uroczych dolin, typu parę/paręnaście km szutru, pusto, ładnie, las, skałki...

Nowe Miasto nad Metują to taka mała perełka tego rejonu, średniowieczne miasteczko położone na wysokim, stromym wzgórzu, otoczone murem i zakolem rzeki, podcieniowy rynek i wąskie uliczki przy murach.









Ostatni akord, paręnaście km wzdłuż Metuji do Jaromera, przyjemne łąki i spokój.





I tyle. Dalej kilka dni koncertów, dużo dobrego łomotu, piwa, starzy znajomi, nowi znajomi itp. tematy.

Trasa, niestety routing na mapy.cz (teraz .com) został moim zdaniem skopany, w licznych miejscach trasa w szczególe przebiegała nieco inaczej ale wymagało by to drobiazgowych poprawek.

https://mapy.com/s/gedabajapa

Powrót to tylko krótki przelot do Pardubic na pociąg (z kąpielą w Elbie). W sumie niezbyt udany, bo z Chałupek nie wziął mnie pociąg kolei śląskich (miał już na pokładzie 'przepisowe' 4 rowery, choć ekipa z dziećmi która przyjechała po mnie jakoś uprosiła zabranie), przez co zostało mi tylko ryzykowne, mocno spóźnione połączenie bez oficjalnej sprzedaży biletów na rower; przespałem się więc w lasach pod Mysłowicami i do Krakowa dojechałem z rana. A mogłem zarezerwować wcześniej bilet na połączenie bezpośrednie Pardubice-Katowice...

Offline Mężczyzna podjazdy

  • niech tak się stanie
  • Wiadomości: 5328
  • Miasto: Poznań
  • Na forum od: 01.02.2011
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 2 Wrz 2025, 02:25 »
Na koniec przyszło mi do głowy, że może lepiej było sprowadzać/zjeżdżać pod wyciągiem? Chyba było by prościej.
Z górki przejezdne 100%, ale z dobrymi hamulcami, zwłaszcza przednim. No i siodło nie może być za wysoko. Ja zjeżdżam zawsze pod wyciągiem. W deszczu dolna cześć trochę creepy, bo jest stromo, ślisko i można się gwiznąć. No, ale nie ma takich głazów, korzeni i uskoków jak na szlaku pieszym. Myślę, że jakbym miał wypychać z tej strony, to też pod wyciągiem. Szkoda, że nie dokończyli drogi, która kończy się w wąwozie po północnej stronie. Ogólnie Serak to ma fajny podjazd od wschodu, ale brakuje właśnie wygodnej kontynuacji. Smrk i Palas pod tym względem wypadają dużo lepiej.

jak również mało przejezdny Masyw Śnieżnika
Masyw Śnieżnika ma bardzo dużo fajnych dróg na rower, można w wielu miejscach przekroczyć granicę. Sam szczyt może nie jest do tego najlepszy (ale fajny biwak można w wieży urządzić), ale już Przełęcz Puchacza jak najbardziej, nie mówiąc już o Płoszczynie czy okolicami Działu. Teraz jak jeździ BALTIC EXPRESS to wyjazd na Śnieżnik z Poznania to wypad weekendowy.

W sumie niezbyt udany, bo z Chałupek nie wziął mnie pociąg kolei śląskich (miał już na pokładzie 'przepisowe' 4 rowery, choć ekipa z dziećmi która przyjechała po mnie jakoś uprosiła zabranie), przez co zostało mi tylko ryzykowne, mocno spóźnione połączenie bez oficjalnej sprzedaży biletów na rower; przespałem się więc w lasach pod Mysłowicami i do Krakowa dojechałem z rana.
Ta konieczność rezerwacji i limit 4 rowerów na pociąg, który jedzie często przez 100 km i więcej, zatrzymując się co kilka km, to jakiś absurd. Cztery osoby z Katowic do Ligoty zablokują cały kurs na Zwardoń. No i pociąg przestaje pełnić funkcję awaryjnego powrotu.

Co do powrotu to od niedawna z Czech do Krakowa jeździ Leo Express z rezerwacją miejsc na rowery, gdzie bilet na rower jest za 10 zł a nie za 45 zł jak w Intercity. Opłaca się więc rezerwować wcześniej, bo wygoda zupełnie inna, o ile oczywiście godziny pasują, bo tych pociągów na razie jest mało.
« Ostatnia zmiana: 2 Wrz 2025, 02:32 podjazdy »
"Mogło być gorzej. Twój wróg mógł być twoim przyjacielem." Stanisław Jerzy Lec.

Offline Mężczyzna Rowerownik

  • Wiadomości: 637
  • Miasto: Okolice Wrocławia
  • Na forum od: 18.05.2014
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 3 Wrz 2025, 22:26 »
I co koniec z pepikowym metalowaniem na ten rok?
Na tablicach przybywa plakatów a i burczak pokazał się w sprzedaży :icon_exclaim: :)

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 4 Wrz 2025, 00:58 »
Chyba tak, myślałem żeby wybrać się do Piska w październiku, ale niestety będę musiał być w domu wtedy.

Offline Mężczyzna Iwo

  • leniwy południowiec
  • Wiadomości: 3534
  • Miasto: Kraków
  • Na forum od: 20.09.2010
Odp: Wycieczki czesko-metalowe
« 8 Wrz 2025, 20:08 »
Masyw Śnieżnika ma bardzo dużo fajnych dróg na rower

Słusznie, niestety słabo się spinają w moją koncepcję trasy do Jaromera. Choć dwa lata temu przejeżdżałem przez Smerek (podjazd od Dolni Lipovej i do granicy żółty szlak, w zasadzie przez Brousek bo na sam Smerek nie wjechałem, goniła mnie ulewa, inna rzecz że dogoniła jeszcze przed zjazdem Bielice). Ale wtedy zależało mi na objeździe Kotliny Kłodzkiej po gminy.

Opłaca się więc rezerwować wcześniej

W przyszłym roku pewnie tak zrobię żeby sobie niepotrzebnie powrotu nie wydłużać. Teraz jakoś tak olałem sprawę bo 'w byle jaki pociąg się wsiędzie i jakoś to będzie'. Gdyby nie te felerne Koleje Śląskie to nawet by takie luzackie podejście zagrało.

Tagi:
 









Organizujemy










Partnerzy





Patronat




Objęliśmy patronat medialny nad wyprawami:











CDN ....
Mobilna wersja forum