Przyczyną zła na drogach jest szybkość.
No nie wiem, jeśli nawet więzienie nie działało na wioskowych rowerzystów, to czemu konfiskata samochodu ma zadziałać na kierowców?
Na jednym z głównych skrzyżowań w Emmen w Holandii stał wielki, granitowy głaz. Dokładnie na środku. Wybór szykości wjazdu na to pseudorondo (znaków nie był) zależał od kierowcy. Każda była dopuszczalna... pod warunkiem możliwości ominięcia tego głazu.
Ograniczenie szybkości może być skutecznie wyegzekwowane tylko i wyłącznie, przez bariery fizyczne.
Pamiętam mój dialog z Holendrem, który na moją uwagę, że tutaj (w Holandii) jeżdżą tak przepisowo, odparł, że to wynika z faktu, że nikogo nie stać na mandaty!!Zatem nie rodzą się tacy. To system kar ich tak "ułożył".
Simone Langenhoff mieszkała na wsi w pobliżu Helvoirt, niewielkiej miejscowości na południu Holandii. Rankiem 14 października 1971 r. wyruszała rowerem do szkoły. Miała do przejechania niespełna dwa kilometry wąską, wysadzaną drzewami drogą. Jeździła tamtędy codziennie, zazwyczaj w towarzystwie którejś z pięciu starszych sióstr. Akurat tego jesiennego dnia była sama.Kiedy Simone jechała do szkoły, nagle zza zakrętu z zawrotną prędkością wyskoczył samochód. Prowadząca go kobieta nie widziała, co jest za łukiem drogi. Skosiła dziewczynkę, która zginęła na miejscu. Simone Langenhoff miała sześć i pół roku.Blisko czterdzieści pięć lat później Anita, starsza siostra Simone, przyznaje, że słabo pamięta dokładne okoliczności wypadku. Może jednak wiele powiedzieć o konsekwencjach, jakie dotknęły całą rodzinę: „Mówiło się, że poprzedniego wieczoru ta kobieta piła, ale nie jestem pewna. Mój ojciec miał w sobie potem dużo złości, ale nigdy o tym z nami nie rozmawiał. Matka trafiła do szpitala z żalu. Przeżyła załamanie. A ojciec po prostu skupił się na pracy. Rodzina się rozpadła”. Jak opowiada Anita, wkrótce potem rodzice się rozwiedli. Pięć pozostałych sióstr zostało przy matce, której nigdy nie udało się do końca otrząsnąć ze straty: „Jako dzieci byłyśmy skazane na siebie. Wypadek nie był jedynym powodem, ale to on wszystko zmienił”1.Takie bezsensowne śmierci i spirala następującego po nich bólu, są ciągle przygnębiająco częste. Na całym świecie na drogach ginie około 1,25 miliona osób rocznie, czyli prawie 3,5 tysiąca dziennie. Jedna czwarta ofiar to piesi lub rowerzyści2.Pod jednym względem śmierć Simone Langenhoff okazała się szczególna. Jej ojciec, Vic Langenhoff, był znanym dziennikarzem z „De Tijd”. Rozpaczał po śmierci najmłodszej córeczki i był oburzony grzywną w wysokości stu pięćdziesięciu guldenów, jaką zasądzono sprawczyni – po ówczesnym kursie stanowiło to równowartość niespełna 20 funtów brytyjskich. Zaczął pisać o ludzkich ofiarach kultury samochodowej, która po wojnie rozkwitła w Holandii, do tej pory tradycyjnie rowerowym kraju. W ciągu dwudziestu lat, kiedy łączna liczba kilometrów pokonywanych samochodem wzrosła pięciokrotnie, liczba śmiertelnych ofiar wypadków też poszła w górę: od około tysiąca w 1950 r. do 3,3 tysiąca w 1971 r. Wśród ofiar z 1971 r. było czterysta pięćdziesiącioro dzieci. Jednym z nich była Simone.Jej ojciec dowiedział się, że codziennie w Holandii dwadzieścioro pięcioro dzieci zostaje ranionych w wypadkach samochodowych, z czego połowa podczas jazdy rowerem. Jak obliczył Langenhoff, jego ojczyzna była najmniej bezpiecznym krajem dla dzieci na drodze.Zaczął spotykać się z innymi zaniepokojonymi rodzicami w kraju. Potem jego dziesięcioletnia córka, starsza siostra Simone, wraz z czterema koleżankami trafiła do szpitala po upadku z roweru spowodowanym przez pędzącego kierowcę. Trzeba było działać.Dwudziestego października 1972 r. Langenhoff poświęcił całą stronę w „De Tijd”, żeby ogłosić powstanie nowej grupy nacisku na rzecz poprawy bezpieczeństwa drogowego. Dramatyczny nagłówek oznajmiał, jak będzie się nazywać: „Stop de Kindermoord”, czyli „Powstrzymać mordowanie dzieci”. Organizacja miała „spróbować przełamać apatię, z jaką Holendrzy akceptują codzienną rzeź dzieci na drogach”.Langenhoff skanalizował wiele miesięcy żałoby i furii, wyładowując się na „kryminalistach” zasiadających w samorządach, którzy przebudowują drogi na potrzeby nowych samochodów, ale nie myślą o ludziach, takich jak Simone. Osobach, które nie mają wyboru i muszą poruszać się pieszo lub rowerem:„W naszym kraju buduje się jeden kilometr autostrady zamiast zainwestować w sto kilometrów bezpiecznych dróg dla rowerów. Nie istnieje żadna grupa nacisku? Stwórzmy ją. Rodzice małych ofiar i zaniepokojeni rodzice potencjalnych ofiar: połączmy siły”3.Tak właśnie zrobili. Artykuł dał wyraz obawom i złości milionów Holendrów, którym nie podobała się nagła i niespodziewana tyrania anonimowych, zabójczych pudeł z metalu. Stop de Kindermoord szybko przerodziło się w dużą organizację. Członkowie wykorzystywali nowatorską i bezpośrednią taktykę: kładli się na ziemi, udając martwych i blokując w ten sposób ruchliwe ulice, które niespodziewanie zmieniały się w miejsca bezpieczne do zabawy dla dzieci.Kiedy Langenhoff wycofał się z pierwszej linii frontu, inni przejęli pałeczkę. Pierwszą prezeską organizacji była Maartje van Putten, studentka i młoda matka mieszkająca przy jednej z nowych, ruchliwych arterii Amsterdamu i codziennie rano z niepokojem patrzyła, jak małe dzieci w drodze do szkoły próbują przejść na drugą stronę.Razem z nowo powstałą organizacją zaczęła działać na rzecz lepszych rozwiązań dla pieszych i rowerzystów. „Blokowaliśmy ulice w godzinach szczytu – wspomina van Putten, później eurodeputowana. Stawaliśmy w kręgu, trzymając się za ręce. To oczywiście zapewniało nam zainteresowanie radia i gazet. Wkrótce udawało się nam wywalczyć światła dla pieszych, na których nam zależało, albo drogę dla rowerów. W całym kraju takie protesty stały się codziennością”4.Z czasem politycy zaczęli słuchać. Sprawy przyspieszyły bieg gwałtownie w 1973 r. w czasie kryzysu naftowego, który spowodował czterokrotny wzrost cen benzyny. To z kolei zmusiło rządy do zastanowienia się nad zasadnością uzależniania przyszłości transportu od samochodów. Po dwóch latach Stop de Kindemoord uzyskało wsparcie ze strony nowego ugrupowania o wojowniczej nazwie Pierwsze Jedynie Słuszne Stowarzyszenie Holenderskich Rowerzystów.
kładli się na ziemi, udając martwych i blokując w ten sposób ruchliwe ulice
Blokowaliśmy ulice w godzinach szczytu – wspomina van Putten, później eurodeputowana. Stawaliśmy w kręgu, trzymając się za ręce. To oczywiście zapewniało nam zainteresowanie radia i gazet.
"Jak rowery mogą uratować świat" Peter Walker
Tak , u mnie w Katowicach w parku 3 Stawy policja potrafi stać na skrzyżowaniu obok baru Śmigło i kazać dmuchać rolkarzom , rowerzystom i poruszającym się na hulajnodze , to tak a pro pos piwka w parku na rowerku 😜 .
Osoba, która prowadzi na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub w strefie ruchu inny pojazd niż mechaniczny w stanie nietrzeźwości podlega karze aresztu albo grzywny nie niższej niż 2500 zł.
Tym samym jest instytucją skrajnie patologiczną, niszczącą wiarę obywateli w zasadność przestrzegania prawa w jakimkolwiek aspekcie. [/font][/color]
Ciekawe porównanie przepisów niemieckich i polskich. M.in. dopuszczalny limit 1,6 promila alkoholuhttps://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/przepisy-dla-rowerzystow-w-niemczech-co-grozi-za-jazde-po-alkoholu/bvcc68e,79cfc278