miał być wrocław, tak spontanicznie, przy śniadaniu wymyśliłam, ale w między czasie spadło parę drzew, a mnie niemalże zwiało z roweru.
ostatecznie - 186 km - na trasie łódź - koluszki - głuchów - spała /kiełbasa z grilla za 14 zł to lekka przesada

/ - zalew sulejowski - wolbórz - tuszyn - łódź.

koluszki - popień,
blue sky! /no/ white clouds on my blue sky! przerwa na wydłubywanie żwiru z opon - jeśli ktoś myśli, że wysypywanie małych kamyczków to świetny sposób na załatanie dziur w jezdni, to se bardzo źle myśli!

popień - frydrychów, gdzie diabeł mówi dobranoc - brama do innego świata
ride on, stary! /głuchów/

głuchów - żelechlinek, są górki
/są chociaż ich tutaj nie widać/, jest zabawa!

zalew sulejowski, tradycji musi stać się zadość

bo w duszy zawsze w siodle /wolbórz, pod stadem ogierów bogusławice, a jakże!/
fields of the nephilim - psychonaut,
transmission
tuszyn - łódź, godzina 22.36,
zobaczyłem wszystko, chyba wrócę i się spać położę