Właśnie, dajmy na to Szwecję. Na południu potoki w górach są zanieczyszczone, ale nie przez bakterie. Odpady produkcyjne, środki ochrony roślin, nawozy itp rzeczy. Tego filtry nie usuną, a to osobiście uważam za gorsze.
Widziałem sporo rowerzystów, którzy w np takich ukraińskich czy rumuńskich, nizinnych wioskach piją wodę prosto ze studni, w sercu wioski - ale ja się w tym momencie zastanawiam, czy zdają sobie sprawę, że prawdopodobnie w większości przypadków chaty, które stoją dookoła, nie są podpięte do żadnej kanalizacji? Podróżując po górzystej Turcji widzimy sporo kraników, z których można sobie zaczerpnąć wodę, niejeden pije ją bez niczego, ale sam ciekaw jestem, czym można się w takiej sytuacji zarazić...
Tak więc oświećcie mnie - bo może jestem trochę gadżeciarzem, może też (jeśli chodzi o warunki higieniczne) panikarzem, ale wydaje mi się, że zakup takiego filterka dla przeciętnego sakwiarza, który wykracza poza Europę Zachodnią, ma jak najbardziej sens?
Butelkowanej wody staram się nie kupować na wyprawach ze względu na koszt dla środowiska. Kranówę piłem prawie w każdym kraju przez jaki jechałem, np. w Boliwii, Albanii, Ukrainie. Piłem też ze zbiorników na wodę pitną na jakichś pustyniach, z których woda capiła jak ze stuletniego bidonu. Jeśli się kiedyś rozchoruję, to może zmienię podejście, ale na razie nie widzę sensu wożenia filtru.
Jeśli się kiedyś rozchoruję, to może zmienię podejście,
smakowała jak krowie siki